W bibliotece zebrała się cała rodzina i Martina dopiero teraz, po raz pierwszy uderzyła myśl, że ktoś z nich jest mordercą. Nie było innej możliwości. W chłodni leżały zwłoki dwóch zamordowanych. Jednego otruto, drugiego zastrzelono. Zrobił to ktoś z nich.
Camilla Lackberg, „Morderstwa i woń migdałów”, Str 175
Chyba popełniłam błąd zaczynając tę książkę od końca. Ale strasznie mnie korciło żeby się dowiedzieć jak zwykła Szwedka stała się powszechnie znaną autorką bestsellerowych kryminałów, wręcz kryminałową celebrytką. I bez dłuższego namysłu przeczytałam ostatni rozdział. Pierwszym zaskoczeniem była narracja: w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Przy czym brak jest jakiejkolwiek adnotacji by ta część książki została napisana przez kogoś innego niż jej tytułowa autorka i bohaterka.
Wynikało z tego, że sama pisarka zdecydowała się opowiedzieć o sobie w 3 personie. Zabieg, którego nie cierpię, bo wydaje mi się infantylny i kabotyński. Zwłaszcza, gdy bohaterka jest opisana w samych superlatywach.
Jednak ważniejsze było co innego: ten rozdział nasunął mi podejrzenie, że cała twórczość narratorki jest tylko dobrze przemyślanym wytworem marketingowym. Lektura pozostałych części książki mnie w tym przekonaniu utwierdziła.
Każde opowiadanie spełnia formalnie wymogi gatunku pod tytułem kryminał. Udowadnia też że kryminał nie jest wytworem literackim, tylko opiera się na odpowiedniej strukturze. I to mnie do Pani L. zniechęciło. Być może różne smaczki czy stylistyczne fantazje stanowią w kryminale wartość dodaną, dla fabuły nieistotną. Mnie jednak było ich brak. Tęskniłam do poczucia, że czytam literaturę, a nie kronikę wydarzeń sensacyjnych. Suchy i oszczędny styl Lackberg sprawił, że miałam wrażenie , że jej zdania to nie żywa tkanka, ale trociny. I to mechanicznie cięte.
mowa o: