mała czarna

Czas rozciąga się w rozmazaną smugę jak muszka owocówka roztarta na dłoni.

K. Malanowska „Drobne szaleństwa’, str 138

Wygląda na to, że zawsze jest modna. Depresja. Na jesień, na wiosnę, na słońce i deszcz. Skrojona na miarę. Waterproof, Shatterproof. Jak mówi Plath. Sylvia Plath.

Bo Sylvia Plath właśnie doznała reinkarnacji. Tutaj, na naszej ziemi, W samym centrum naszego kraju. Ma trochę ponad trzydziestkę, tylko jedno dziecko i pracuje w laboratorium. Jak nie wierzycie, to sami sprawdźcie. W książce z niebieską okładką, na której rozmazują się drapacze chmur. Nie wiadomo czy to Nowy York czy Warszawa. Ale jak się zacznie czytać, sprawa się wyjaśnia. Że to jednak Warszawa. Że to, czego nauczyła nas Sexton i Plath ciągle da się stosować. Ciągle jest sprawne w użyciu. Cała gama fizjologicznej kobiecości, od menstruacji po mimiczne zmarszczki. Samotność wśród ludzi, zagubienie, smutek chodników, matki czarownice, księżyc i cis. Chociaż nie, jak pisałam to Warszawa, wiec są tylko kasztany w parku, i ławeczki na których siedzą kolejni dziwacy współczesnej cywilizacji. Jest też i warszawka, czyli enfants terrible naszej cywilizacji. I to właściwie tyle.

Książka Kaji Malanowskiej nie jest na pewno książka akcji. Ani literaturą faktu. To notatki z psychicznego załamania, napisane sprawnie, dobrym językiem, przyprawione na ostro i na kwaśno. Mało w niej ładnego, sporo gorzkiego. I niewiele nowego. Ale to mi akurat nie przeszkadza. Tak jak nie przeszkadza mi wtórność widoku za oknem, na który patrzę  przyciskając czoło do szyby. Bo w strony tej książki wpatrywałam się jak w ściany szklanego klosza. I szczerze byłam zainteresowana tym, co za nimi zobaczyłam.

mowa o: