miasteczko

Pokój oświetlała lampa naftowa. Na kominku w rogu buzował ogień. Ściany były zapełnione półkami z książkami, a w ich pobliżu królowały dwa wygodne fotele do czytania. Na stoliku obok jednego z nich leżało noszące ślady częstego używania czarne Pismo Święte, a na szerokim parapecie spoczywał spokojnie, zwinięty w kłębek, pomarańczowy kot.

 Jan Karon „W Moim Mitford”, Str 274, 275

 Przewrotna ze mnie bestia pomyślałam, zamotując się w kołdrę z zamiarem poczytania sobie. Wtykam notkę o paskudnie ponurych książkach, a sama zabieram się za lekturę słodką i ciepłą jak babciny placek z jagodami. Usprawiedliwić może mnie pogoda, która właśnie daje znak, że mamy przerwę od lata. Dlatego z lektury chłodzicielki przeniosłam do lektury pocieszycielki.

Na czas słoty i wichrów wyniosłam się do Mitford, mieściny gdzieś w środku Stanów. Ze swojskimi sklepikami, wyśmienitą cukiernią, jednym pubem, szpitalem i kilkoma kościołami. Zwłaszcza w okolicach kościoła akcja książki każe mi krążyć często, bo protagonistą jest tu pastor, zażywny sześćdziesięciolatek, który dwoi się i troi by uczynić lepszym życie swoich podopiecznych. Ma ich około dwustu, z czego losy kilkunastu zostają szerzej opisane na stronach powieści. Dzięki temu zabiegowi nie sposób nudzić się, bo zawsze ktoś wpada w takie czy inne tarapaty, gubi się, zakochuje, lub wspomina dawne miłości. Ruch jak pod Kościołem Mariackim, choć niby kongregacja sama w sobie jest nie duża.

Nie tylko na mnogości wątków urok tej książki polega. Głównym jej atutem jest atmosfera jak z Zielonego Wzgórza, gdzie mimo wielu problemów i zajęć, zawsze był czas na pogawędkę, ciepła szarlotkę i porządki w ogródku. Wśród postaci przewijających przez akcję książki nie brak nawet niesfornego chłopca, który żywcem przypomina Tadzia, podopiecznego Ani Shriley, w jednym z tomów avonleowskich opowieści.

Mitford jest jednak mocno osadzone we współczesności, stąd nie brak w nim i wydarzeń bliskich historiom z kronik kryminalnych. Całość łagodzi mocny religijny patosik, który trochę mnie drażnił. Moja rogata dusza nieraz przewróciła oczami przy licznych biblijnych cytatach i nie mniej częstych cudownych nawróceniach. Prychała natykając się co rusz na takie oto dialogi:

-czy dobrze poszła Ci nauka? Nie potrzebowałeś mojej pomocy?

-Nie, jakoś rozgryzłem cały ten galimatias.

-Będę modlił się za ciebie jutro o pierwszej, gdy będzie zaczynał się sprawdzian.

-Modlitwa nie rozwiąże testu.

-Masz racje przyjacielu. Pomoże jednak tobie w jego rozwiązaniu.
 
Jan Karon „W Moim Mitford”, Str 342

 

Ale przecież porządne czytadło ma to do siebie, że mimo często nieznośnych przykładów, w tym przypadku bardzo świętej, naiwności i ckliwości, uwodzi sympatycznymi postaciami bohaterów, cudownie dobrymi zakończeniami wątków, serdecznością ludzkich związków. Z wszystkich tych zadań książka wywiązuje się na piątkę z plusem. I dlatego zaskoczyłam sama siebie sprawdzeniem dostępności kolejnych ośmiu tomów. Jesień pewnie będzie jeszcze bardziej zimna.

mowa o: