Chawadza Mac- zauważa Alawi- nigdy nie mówi, tylko gwiżdże. Kiedy chce, żeby pomocnik przestawił tyczkę w lewo, gwiżdże. Kiedy chce, żeby przyszedł murarz gwiżdże. Teraz gwiżdże na konia.
Agatha Christie Mallowan „Opowiedzcie jak tam żyjecie”, str 108
Parę tygodni temu ze zdumieniem spostrzegłam, że księgarniane półki zapełniły się autobiografią Agathy Christie. Byłam przekonana, że książka ta, jak wiele innych wydanych lat temu 20 lub 30, popadła w wydawnicze zapomnienie. Zwłaszcza, że nie jest to lektura na szczególną pamięć zasługująca. Kiedyś wypożyczyłam ją z mojej biblioteki, mając nadzieję na jeśli nie rewelację, to przynajmniej wartką akcję. Tymczasem znalazłam w niej głównie mdłe opisy wakacji w Torquay i obyczajowe obrazki z życia Anglii początku wieku. Suspensu za grosz, no ale przecież nie z kryminałem miałam do czynienia. Gorzej, że ze stron równomiernie wiało nudą i tylko sympatia do królowej kryminału sprawiła, że dotrwałam do ostatniego akapitu.
Dlatego mniej więcej wiedziałam czego oczekiwać , kiedy zabierałam się za czytanie wspomnień Agathy z jej wypraw archeologicznych. Jak pewnie każdemu wielbicielowi pisarki wiadomo, po pierwszym, nieudanym małżeństwie, Christie związała się ze sporo od niej młodszym entuzjastą wykopalisk. Zaskarbiła sobie podobno jego uczucia niezwykłą odpornością na wszelkie niewygody i pogodą ducha. Lektura wspomnień z dalekich podróży potwierdza, że Agacie nie były straszne noclegi w zapchlonych i zaszczurzonych sypialniach, z chorób wychodziła nadzwyczaj łatwo i chętnie angażowała się w pomoc przy mężowskich pracach. Oprócz tego obserwowała pilnie otoczenie i potem jak umiała przetworzyła swoje spostrzeżenia na niewielką książeczkę. Która może za czasów Agathy była egzotyczną ciekawostką, ale teraz, dla współczesnego czytelnika, jest raczej zbiorem lekko zatęchłych anegdotek. Jest w nich pewien urok minionej dawno epoki, gdy biały człowiek to był wielki człowiek i za naturalną uznawał swoją uprzywilejowaną pozycję w krajach kolonialnych. W naszych czasach czyta się to wszystko na pół z niedowierzaniem, na pół z uśmiechem przyprawionym lekko niesmakiem.
Oprócz opisów prymitywnego życia, biedy lokalnych mieszkańców, zostało w książce nakreślonych kilka szkiców świetnych typów, zdaje się powszechnie występujących w czasach Imperium. Jest wiec Mac, zimny i stateczny Anglik, który nie widzi różnicy miedzy kamieniem a materacem, bo równie dobrze śpi na każdym podłożu. Mac nie interesuje się regionalnymi atrakcjami, nie potrzebuje towarzystwa, otacza go zawsze idealny porządek, a jedyna istota która budzi w nim serdeczne uczucia to koń. Inna ciekawą postacią jest były pułkownik, który z braku innych działań wojennych prowadzi nieustanną walkę z nietoperzami zasiedlającymi jego domostwo.
Resztę książki stanowią opisy odnajdowania wykopalisk, położenia wykopalisk, organizacji wykopalisk, pracowników wykopalisk, podróży do i z wykopalisk. Trudno nazwać to wszystko porywającą opowieścią, ale jeśli ktoś miałby ochotę na chwile relaksującego poziewania nad opowiastkami z egzotyką dawnej Syrii w tle, to zostanie jak najbardziej usatysfakcjonowany.
mowa o: