W ramach wyczarowywania zimy zabrałam się za A Winter Book Jansson. Jeśli chodzi o zimę, to efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Jeśli o chodzi o książkę, to efekty byłyby znacznie lepsze, gdybym była rybakiem lub przynajmniej właścicielką żaglówki.
Na okładce A Winter Book zamiast –jakże mylących- ździebeł zaśnieżonej trawy powinno być ostrzeżenie „sailors mainly”. Uważam, że taka adnotacja należy się książce, w której nawet wiewiórki zabierają się za sterowanie łodzią i jedną trzecią tekstu stanowią opisy techniczne z zakresu pielęgnacji i obsługi łodzi. Pozostałe dwie trzecie to ilustracje wspomnień z dzieciństwa i psychologiczne portreciki osób i towarzyszących im wydarzeń. Jest na przykład ostrą kreską nakreślona postać starej panny z artystycznymi ciągotkami, która sposobem bycia nieodparcie przypomina Filifionke. Można tez zobaczyć cień włóczykija w opowiadaniu podróż z małym bagażem, gdzie bohaterka bez skutku stara się emocjonalnie uniezależnić od otaczających ją osób.
Przyznaję, że w miarę czytania z ulgą odkrywałam, że walka ze sztormem i cumami nie jest jedynym przedmiotem fascynacji literackich Tove. Natomiast nie udało mi się zrozumieć dlaczego te, tak mocno zróżnicowane historie, zostały objęte tytułem Zimowej Książki. Dosłownie dwa czy trzy opowiadania dzieją się w okresie chłodów, niektóre z nich nie mają w tle określonej pory roku, a kilka dotyczy upalnego lata. Chyba bardziej chodziło o wiek autorki, bo większość zebranych w tomie historii Tove napisała wiosnę życia mając już za sobą. Poza tym temperatura tych tekstów też nie jest najwyższa.
Było to moje pierwsze czytanie Jansson po angielsku i styl wydawał mi się zimniejszy i bardziej wypolerowany od tego, jaki znam z polskich wersji. Było to trochę tak, jakbym osobę zwykle widzianą w powyciąganym rozpinanym swetrze i lekko rozchodzonych butach nagle zobaczyła w starannie wyprasowanej czarnej sukience i wypastowanych i mocno zasznurowanych trzewikach. Niby się znamy, ale daje się odczuć pewną obcość i dystans. Dlatego nie zachwycę się bezgranicznie tą książką. Ale z przyjemnością powrócę do opowiadania o tym, jak mała Tove i jej matka zostały same w domu powoli zasypywanym przez śnieg. Albo tego o tym, jak jej rodzice urządzali co wieczór towarzyskie spotkania dla przyjaciół i lokalnej bohemy. Albo tego zawierającego listy od japońskiej nastolatki będącej wielbicielką Tove. I jeszcze tego w którym Tove opisuje swój sen o lataniu. A jak skończę, pewnie sięgnę po kolejną książkę Jansson nigdy nie wydaną po polsku. Bo bez względu na to w jakiej jest wersji językowej, pisanie Tove ma ten urok, któremu trudno mi się oprzeć.
mowa o: