mironczar

„Na plakacie obok Gioconda. Tylko  z ustami, z uśmiechem. Reszta niewidoczna, za napisem „Krajowa Loteria Pieniezna”.”

Miron Białoszewski „Chamowo”, str. 386 

Bardzo jestem ciekawa, czy gdyby nie całe życie spędzone w blokowych mieszkaniach, też bym z taka przyjemnością czytała tę książkę. Czy gdyby nie coroczne wakacyjne wizyty w niedużym mieszkaniu na Saskiej Kępie, opisy mostku pod Afrykańska też budziłyby we mnie takie ciepłe uczucia. Pamiętam tę Afrykańską i Lizbońską, i wydaje mi się że nawet mam w pamięci obraz Afrykanina w fezie i narodowych szatach kręcącego się wokół jednej z ambasad. Ale może to już tylko moja wyobraźnia? Musiałam przecież się czymś zająć, stercząc na przystanku w oczekiwaniu na 117. Teraz pluje sobie w brodę, że nie skoncentrowałam się raczej na obserwacji starszych panów. Pomyśleć, że mogłam tam sobie tkwić u boku jednego  z najlepszych współczesnych poetów! A tymczasem gapiłam się na młode warszawianki, żeby jako prowincjonalna panienka się nauczyć wielkomiejskiego szyku. Studiowałam zwłaszcza grzywki, bo nigdy nie wiedziałam, co zrobić z własną (do dziś zresztą nie wiem). Takie to błędy młodości przychodzi mi teraz rozpamiętywać!

Okazja jest nielicha, w postaci właśnie wydanego „Chamowa”. Jak wiadomo, jest to opis pierwszego roku, jaki Białoszewski spędził w nowym mieszkaniu na Saskiej Kępie. Miło tam nie było, sąsiedzi się tłukli, bajzel wszędzie, a w mieszkaniu co pięć minut cos się psuło. W tym wszystkim Białoszewskiemu udawało się zachować pogodną twarz, ba, podczas czytania mam wrażenie, że nic go nie było wstanie wyprowadzić z równowagi. Nawet nocne roboty stolarskie nad głową nie skłoniły go do zrobienia awantury, a jedynie do wysłania delegacji przyjaciół w celu wypertraktowania  odrobiny spokoju. Za to cieszył się jak dziecko z „widokowego” 11 pietra, z zielsk rosnących w pobliżu, które namiętnie zrywał, z gołębi okupujących rusztowania jego bloku. „Szare eminencje zachwytu” towarzyszyły mu tu na co dzień, kłaniając się w pas jego zamiłowaniu do szczegółu. Czytelnikowi też wypada się pokłonić tej Mirnowskiej zdolności do postrzegania jako wyjątkowych rzeczy, rozmów i wydarzeń codziennych. Bo choć w tej książce brak jest akcji i suspensu, to czyta się ją wyjątkowo dobrze. I życzyłabym sobie bardzo, żeby jak największa liczba blogowiczów posłużyła się nią, jako idealnym wzorem na prowadzenie bloga. Białoszewski naprawdę wyśmienicie uczy jak dobrze pisać o tym, co z pozoru powszednie i niezauważalne. Można i warto się pobawić w patrzenie na świat Mironem. Wyniki takiego eksperymentu dadzą, moim zdaniem, nad wyraz interesujące rezultaty.

Tym, którzy jeszcze ciągle po przeczytaniu „Chamowa” nie będą mieli Białoszewskiego dość, polecam obejrzenie „Parę osób, mały czas”, w którym zobrazowany został miedzy innymi okres życia Mirona opisywany w „Chamowie”. Główny wątek to jednak relacja Mirona z jego przyjaciółką, niewidomą Jadwigą Stańczkową. Jej rolę dano Krystynie Jandzie, która mnie osobiście trochę drażniła przerysowaniem granej postaci, wyposażeniem jej w ten jandowski zajęk i nerwowość. Natomiast w roli Białoszewskiego zachwycił mnie zupełnie mi nieznany Andrzej Hudziak. Zresztą możecie się sami/same przekonać, jaki jest świetny, bo jutro (środa 23.09.) TVP Kultura o godzinie 20 wyemituje wspomniany film. A dla tych, którzy dostępu do tego kanału nie mają, miła niespodzianka: film można sobie obejrzeć tutaj.

mowa o: