Idea, żeby brać gorsze, bo nie ma lepszego, nie jest dobra
Miron Białoszewski „Proza stojąca, proza lecąca”, Str 195
Styczeń jak marzec, czyli wiosna wisi w powietrzu, a tu podsumowania poprzedniego roku brak. Wszyscy, ale to wszyscy co chcieli, podsumowali. Co podsumować się dało. Wypadło mi więc zamknąć korowód podsumowań, choć obawiam się, że daremny to trud i próżne opisy będą, bo teraz mamy już podsumowań po kokardę i na sam dźwięk słowa „podsumowanie” rzucamy się do wyjścia.
Trudno i tak opowiem co mi się podobało, a co nie podobało w zeszłym roku, nawet jeśli nikt oprócz mnie nie będzie chciał tego wysłuchać. Uparłam się utrzymać tradycję i już. A jak o uporze mowa, to bardzo dużą jego ilość zużyłam w zeszłym roku na czytanie jednej książki: Zakłamanego życia dorosłych Ferrante. Cóż to był za męka czytelnicza! Sama teraz nie wierzę, że się nie poddałam i dotrwałam do końca. Wyjaśnieniem takiego stanu rzeczy po części jest fakt, że intrygę i jej podłoże psychologiczne uznałam za całkiem, całkiem. Ale styl w jakim książkę napisano przyprawił mnie o dreszcze grozy.
Na szczęście więcej tak kiepskich lektur w zeszłym roku nie miałam. Za to udało mi się bawić dobrze przy czytaniu takich rzeczy, jak Sprzedawczyk Paula Beatty czy Grandhotel Jaroslava Rudisa.
Do prozy polskiej, nowej, podeszłam nad wyraz ostrożnie, i z książek wydanych w tamtym roku przeczytałam tylko pełne gorzkich żali Cukry Doroty Kotas i zadziwiająco surrealistyczną opowieść o remontach czyli Furtkę przy dozorcy Waldemara Bawołka. Ale najlepszą książką polskojęzyczną i tak okazała się Proza Stojąca Proza lecąca Białoszewskiego.
Jeśli chodzi o prozę obcojęzyczną, to znów pociągnęło mnie w stronę autorów piszących po angielsku. Intelektualizowałam się przy esejach Atwood, oblizywałam się ze smakiem (literackim rzecz jasna) przy Targowisku Próżności, i otwierałam szeroko oczy przy Opowiadaniach Moshfegh. Z zachwytu. Bo właśnie Tęsknotę za Innym Światem uznaję za najlepszą książkę niepolskojęzyczną zeszłego roku. Z radością przeczytałam Przypadki niefortunnego saksofonisty tenorowego Skvoreckiego i odkryłam Nahacza. Natomiast mojego entuzjazmu nie wywołała proza Tove Ditlevsen i do dziś nie jestem w stanie pojąć popularności jej książki . Co znowu motywuje mnie do kierowania się w wyborze lektur nie powszechnie głoszonymi pochwałami, a własną intuicją i radami Czytających Znajomych.
mowa o: