Kalejdoskop z Annami

Nikifor Krynicki

Jak każdy inteligentny człowiek mówi rzeczy, w które sam nie wierzy. Płacą mu za to, że opowiada historie, ale go brzydzą. Od pewnego czasu wyskakuje mu pokrzywka od wszystkiego, co ma w sobie choćby cień fabuły.

Marek Sindelka „Mapa Anny” Str 10

Najpierw uwiódł, potem zawiódł, tak bym powiedziała o moim pierwszym spotkaniu z Sindelką, gdybym miała do dyspozycji tylko cztery słowa.

Spotkanie odbyło się w ramach czytania Mapy Anny ( tu mała dygresja: czy mi się wydaje czy faktycznie odkąd Houellebecq napisał Mapę i Terytorium wśród pisarzy zapanowała moda na wrzucanie motywów kartograficznych w tytuły i akację powieści?) i wygląda na to, że do jego opisu mogę użyć dowolnej liczby słów. Skorzystam więc z tego i opowiem o książce trochę więcej.

Na początku byłam zachwycona, bo autor zaprosił mnie do stania się nim na chwilę. . Na kilkunastu stronach tekstu opisał swoja tremę przed występem tak realistycznie i szczegółowo, że czułam jak włażę w jego skórę, jak wali mi serce, i łapie bezdech. Och pomyślałam, Pani Sindelka, jest Pan niezrównany. Myślałam tak i przy opowiadaniu opisującym krótką podróż pociągiem. Niby nic, a jest tam tyle niuansów, napięcia i psychologicznych podtekstów. Główna jego bohaterka, młoda dziewczyna wsiadająca do pełnego pasażerów przedziału, też nie robi wiele. Ale to jak i kiedy wypowiada pewne słowa, wykonuje pewne gesty, ma wpływ na każdego ze współtowarzyszy podróży. Opis tej sytuacji sprawił, że opowiadanie o niej stało się moim ulubionym. Tak, jeśli wpadnie Wam w ręce Mapa Anny, nie dajcie jej sobie odebrać, póki nie przeczytacie historii pod tytułem Sztafeta.

A reszta? Nie jest zła, ale nie aż tak dobra. Obyczajowa bardziej, pokazująca zawiłości uczuciowe i psychologiczne związków damsko męskich. Przy czym, ku mojemu zdumieniu, gdzieś w okolicach połowy książki, odkryłam, że składają się one w jedną całość. Bardzo misternie utkaną. Bo oto postać zupełnie nieważna, jakaś dziewczyna siedząca przez dwa i pół zdania na krawężniku chodnika, staje się główną bohaterką opowiadania umieszczonego kilkadziesiąt stron dalej. Musze przyznać, że spodobał mi się ten pomysł, choć i dał poczucie zagubienia. Oraz skłonił do refleksji, że tę książkę należałoby przeczytać drugi raz, by należycie docenić jej konstrukcję.

Tyle pochwał, skąd więc zawód? Ano stąd, że w końcowymi opowiadaniami autor postawił kropkę nad i w kształcie brzuchatego serducha. Zwłaszcza ostatnią opowieścią udowodnił chęć mówienia o niczym innym jak historie miłosne z radosną puenta. Może innych czytelników to satysfakcjonuje, albo przynajmniej uspokaja. Mnie zniechęca. Daje poczucie jakby długa i czasem uciążliwa wędrówka doprowadziła mnie do osiedla domków jednorodzinnych, zasnutego smogiem z kominków. Podczas gdy spodziewałam się dotrzeć do widoków na dolinę Pięciu Stawów  z powiewem rześkiego powietrza .

mowa o:

Sindelka

dawno temu, nieważne czy prawda

Ramiona świadomości wyciągają się i zaczynają poszukiwania, a im są dłuższe, tym lepiej. Naturalnymi członkami Apolla nie są bynajmniej skrzydła, lecz macki.

Vladimir Nabokov „Pamięci, przemów, autobiografia raz jeszcze”, str 240

 

Tym razem nie składam obietnic powrotu na długo, na dobre i do regularnie pisanych notek. Siadam i piszę po prostu o tym, co czytałam w czasie niedotykania klawiatury. Biblioteki uchyliły drzwi, księgarnie otworzyły je na oścież. Mogę więc zachęcać do nowych książek. Bez wyrzutów sumienia, że się znęcam. I pokazuję cukierki do lizania przez szybkę. Szybki może tu i tam są, ale służą do zupełnie czego innego obecnie. A książki, ach, te jak zwykle koją i pomagają uciec od tego, od czego ucieczki nie ma.

A jednak przy ich pomocy udaje mi się czasem wybyć z tu i teraz. Choćby do błogiej krainy lat dziecinnych. Atrakcyjnych bardzo, bo nie moich własnych, tylko ulubionego pisarza. Za wehikuł do tego miejsca niedzisiejszych rozkoszy wybrałam wspomnienia Nabokova. A tam było naprawdę przyjemnie. Dostojny i mądry ojciec, wyrozumiała matka, urocze domostwo i rzesze oryginałów uczących i obsługujących Vladimira. Do tego stada motyli, poddane może zbyt często i szczegółowo opisom. Ale ten inny świat, choć upiększony zapewne przez autora, stanowi niezwykły azyl dla spragnionego odmiany czytelnika. I choć nie są to typowo spisane dzieje życia, choć pamięć autora zdaje się naśladować motylka właśnie, to przysiadając dłużej przy jakiś faktach, to ulatując beztrosko od innych, czytanie tej książki daje sporo wytchnienia. I odrobinę wiedzy o tym, kim był Nabokov nim stał się autorem Lolity.

mowa o: