Jak każdy inteligentny człowiek mówi rzeczy, w które sam nie wierzy. Płacą mu za to, że opowiada historie, ale go brzydzą. Od pewnego czasu wyskakuje mu pokrzywka od wszystkiego, co ma w sobie choćby cień fabuły.
Marek Sindelka „Mapa Anny” Str 10
Najpierw uwiódł, potem zawiódł, tak bym powiedziała o moim pierwszym spotkaniu z Sindelką, gdybym miała do dyspozycji tylko cztery słowa.
Spotkanie odbyło się w ramach czytania Mapy Anny ( tu mała dygresja: czy mi się wydaje czy faktycznie odkąd Houellebecq napisał Mapę i Terytorium wśród pisarzy zapanowała moda na wrzucanie motywów kartograficznych w tytuły i akację powieści?) i wygląda na to, że do jego opisu mogę użyć dowolnej liczby słów. Skorzystam więc z tego i opowiem o książce trochę więcej.
Na początku byłam zachwycona, bo autor zaprosił mnie do stania się nim na chwilę. . Na kilkunastu stronach tekstu opisał swoja tremę przed występem tak realistycznie i szczegółowo, że czułam jak włażę w jego skórę, jak wali mi serce, i łapie bezdech. Och pomyślałam, Pani Sindelka, jest Pan niezrównany. Myślałam tak i przy opowiadaniu opisującym krótką podróż pociągiem. Niby nic, a jest tam tyle niuansów, napięcia i psychologicznych podtekstów. Główna jego bohaterka, młoda dziewczyna wsiadająca do pełnego pasażerów przedziału, też nie robi wiele. Ale to jak i kiedy wypowiada pewne słowa, wykonuje pewne gesty, ma wpływ na każdego ze współtowarzyszy podróży. Opis tej sytuacji sprawił, że opowiadanie o niej stało się moim ulubionym. Tak, jeśli wpadnie Wam w ręce Mapa Anny, nie dajcie jej sobie odebrać, póki nie przeczytacie historii pod tytułem Sztafeta.
A reszta? Nie jest zła, ale nie aż tak dobra. Obyczajowa bardziej, pokazująca zawiłości uczuciowe i psychologiczne związków damsko męskich. Przy czym, ku mojemu zdumieniu, gdzieś w okolicach połowy książki, odkryłam, że składają się one w jedną całość. Bardzo misternie utkaną. Bo oto postać zupełnie nieważna, jakaś dziewczyna siedząca przez dwa i pół zdania na krawężniku chodnika, staje się główną bohaterką opowiadania umieszczonego kilkadziesiąt stron dalej. Musze przyznać, że spodobał mi się ten pomysł, choć i dał poczucie zagubienia. Oraz skłonił do refleksji, że tę książkę należałoby przeczytać drugi raz, by należycie docenić jej konstrukcję.
Tyle pochwał, skąd więc zawód? Ano stąd, że w końcowymi opowiadaniami autor postawił kropkę nad i w kształcie brzuchatego serducha. Zwłaszcza ostatnią opowieścią udowodnił chęć mówienia o niczym innym jak historie miłosne z radosną puenta. Może innych czytelników to satysfakcjonuje, albo przynajmniej uspokaja. Mnie zniechęca. Daje poczucie jakby długa i czasem uciążliwa wędrówka doprowadziła mnie do osiedla domków jednorodzinnych, zasnutego smogiem z kominków. Podczas gdy spodziewałam się dotrzeć do widoków na dolinę Pięciu Stawów z powiewem rześkiego powietrza .
mowa o: