Joanna D’Arc prowadziła wojsko, będąc zaledwie kilka lat starsza od Harriet. Mimo to na ostatnia gwiazdkę ojciec Harriet podawał córce poniżającą grę planszową dla dziewczynek pod tytułem Kim zostanę? Była to wyjątkowo marna gra, która z założenia miała pomagać w wyborze kariery, ale bez względu na to jak grałaś, miałaś tylko cztery możliwości: nauczycielka, baletnica, matka i pielęgniarka.
Donna Tartt „Mały przyjaciel”, Str 86
Dwunastoletnie dziewczynki są gorsze niż FBI i policja stanowa razem wzięte! Tak wynika z mojej ostatniej lektury, epickiej opowieści Donny Tartt o jednym lecie z życia mieszkającej na południu stanów małoletniej Harriet. Bohaterka to rezolutna nastolatka, w niczym nieustępującą sprytem i inteligencją Flawii czy Emmie, dziecięcym detektywom, z którymi spotkałam się jakiś czas temu. Harriet ma ambicje wyśledzić i ukarać zabójcę swojego brata, Robina. Chłopiec został zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach, kiedy Harriet była jeszcze niemowlęciem.
Jednak wbrew domysłom nie otrzymałam tomu przygód kolejnej młodocianej tropicielki zbrodni. Ta powieść poszła w trochę innym kierunku. Przede wszystkim stała się niesłychanie barwnym i szczegółowym portretem południa USA drugiej połowy lat sześćdziesiątych. To czas, gdy formalnie zniesiono segregację rasową, chłopcy zapuścili długie włosy, a do młodzieży chciały przynależeć nawet mamuśki ze statecznych przedmieść. Jednak to nie najmodniejsi członkowie społeczności stają się głównymi bohaterami powieści. Autorka koncentruje się na tych będących na marginesie: babci i leciwych ciotkach Harriet, czarnych służących, i miejscowych dealerach. Ich historie opowiada z wielką pieczołowitością, nie szczędząc wielu zabawnych niekiedy szczegółów. Mnie, wielbicielce starszych pań, szczególnie przypadły do gustu charakterne siostrzyczki Cleve, z apodyktyczną Eddie na czele. To one dają oparcie małej Harriet, gdy jej matka ciągle tonie w depresji po stracie syna. To one dodają ciepła całej opowieści. To dzięki nim nie porzuciłam książki nawet gdy zaczęły mnie wkurzać niezwykle wyczyny małej Harriet, powoli przepoczwarzającej się w skarłowaciałą wersje Jamesa Bonda.
Zresztą, nie tylko to mnie w tekście drażniło. Dała mi się we znaki zbyt biblijna symbolika, jak stada pełzających tu i tam węży-od wieków chrześcijańskiego symbolu zła. Rozczarowało też odejście od próby rozwikłania zagadki kryminalnej jaką jest śmierć małego Robina. Ta tajemnica nie zostaje wyjaśniona do końca książki. Autorka bardziej skoncentrowała się na analizie psychologicznej postaci, pozwalając czytelnikowi po kolei zajrzeć w myśli niemalże każdego z kilkunastu bohaterów książki. I szarżując przy tym nieraz zbyt mocno z chęci wywołania emocji.
Jednak muszę uczciwie przyznać, że Tartt okazała się świetną opowiadaczką, dysponującą barwnym stylem i wielką wyobraźnią. I dlatego zanim jeszcze skończyłam z Małym Przyjacielem pogoniłam do księgarni po „Szczygła”.
mowa o: