B-day

róża

Szukam natchnienia na wtorkowe szaleństwo, bo po Dniu Książki (może niesłusznie) obiecuje sobie wiele. Zwłaszcza, że media zaczynają mówić o nim już teraz, z kilkudniowym wyprzedzeniem, co jest niezwykłym zjawiskiem na naszej, czytaj, ojczyźnianej, ziemi. Niektórzy szykują się nawet do rozdawania książek, jak w starym dobrym Albionie.

Nie łudźmy się, pomysł nie wyszedł od wydawców czy edukatorów wyższego szczebla, żaden MEN czy PIW w tym palców nie maczał. Tu chytrze wypatrzyła swoje szanse grupa polityczna, co w tym wypadku cieszy. I niesłychanie pobudza wyobraźnię. Zaraz zaczęłam myśleć co by to było, gdyby rozdawnictwo książek stało się stałym elementem walki politycznej. Imaginuję sobie rozłam opozycji na tle sporu, czy lepiej naród obdarować Orwellem czy Kossak-Szczucką. Liberałów podtykających wszędzie Witkowskiego. A może i nawet Witkacego. Rozterki centrum czy dać nam Miłosza czy coś mniej poważnego. Zabawę sobie zrobiłam z tych potencjalnych list tytułów przedwyborczych na całego. Spróbujcie zresztą sami, rogal na twarzy po kilku typach murowany.

Mniej radości przysparza wykaz książek zakwalifikowanych w tym roku do rozdania. Będę szczera, wypełniają ją ramoty, które zalegają magazyny niejednej z księgarń. Zresztą spójrzcie sami:

 Książki, które będą rozdawali politycy (…)

„Faraon”, Bolesław Prus – powieść historyczna napisana w 1895 roku. Akcja rozgrywa się w starożytnym Egipcie i opowiada o losach młodego faraona, Ramzesa XIII, próbującego poznać mechanizmy zarządzania państwem oraz podejmującego walkę o niezależność władzy.

„Stara Baśń”, Józef Ignacy Kraszewski – powieść historyczna z 1876 roku. Treść powieści nawiązuje do staropolskich podań i legend, m.in. o okrutnym Popielu. Akcja rozgrywa się w czasach prehistorycznych, na ziemiach plemienia Polan.

„Czarny mustang”, Karol May – powieść przygodowa z Winnetou i Old Shatterhandem. Pierwsze wydanie książkowe powstało w 1899 roku. Akcja rozgrywa się na Dzikim Zachodzie w osadzie robotników kolejowych, na którą planują napad Indianie.

Rob Roy”, Walter Scott – powieść historyczna wydana w 1818 roku. Akcja toczy się na początku XVIII w. w Anglii i Szkocji. Młody Frank zostaje wysłany przez ojca do zamku krewnych. Poznaje tam tajemniczą Dianę. Młodym kochankom może pomóc szkocki buntownik Rob Roy McGregor

źrodło: http://www.rp.pl

 Dlatego na darmochę nie liczę, choć może przydałaby się Stara Baśń w nowszym wydaniu. Za to mam dużą nadzieję na zniżki, rabaty, czekoladki i kwiaty. No a przynajmniej na pierwszą pozycje z mojej tabeli oczekiwań. I dlatego przeglądam intensywniej blogi i księgarnie, kombinując co by tu sobie do schowka wrzucić. Najodpowiedniejszy do okoliczności wydaje się Młodszy Księgowy Dehnela, po podtytule i obrazku sądząc. Szkopuł w tym, że Jacusia zaliczam do tej grupy chłopców ładnych i zbyt starannych, których mam wielką ochotę drapnąć ostrym pazurem po policzku, żeby jakąś ryse im na nieskazitelności zostawić. No może w tym przypadku ograniczyłabym się do szarpnięcia za muszkę i żarciku na temat przyciasnej marynareczki. Znaczy, że raczej nie do zaczytania się, ale z chęci wyżycia się mogę ten tytuł nabyć.

Ale co jeszcze, bo przecież się może zdarzyć, że w trzeba będzie tomy w trojce łączyć? Macie jakieś pomysły?

mowa o:

books

MB tajne czytanie

biblioteka

W pokoju pana Zdzisława półki z książkami. Przeglądanie ich, niby łakomie, a ze znudzeniem. Nie ma sensu czytać tyle. Im więcej się czyta, tym więcej się zapomina i myli. Zrastają się jedne rzeczy z drugimi i nawet przestaje się rozróżniać autorów. Zresztą na tym by mi nie zależało. Chodzi o to, ze takie czytanie ubiernia bardzo i zatyka czas.

Miron Białoszewski Tajny Dziennik, Str 633

Prawie dałabym się zwieść, zbajerować tej mironowej bajce o nieczytaniu. Ale zamiast się dziwić i zasmucić, wyostrzyłam sobie zmysły i zaczęłam tropić wszystkie ślady jego lektur. Oczywiście okazało się, że Miron wpuścił mnie w maliny, bo książki czytał i to bardzo różne. Oglądał też. Na przykład album malarstwa włoskiego, w którym szczególnie przyglądał się portretom madonn. Ciekawe, czy potem, czy przedtem, dopatrzył się ich twarzy migających na karuzelach.

Czytał ramotki krajoznawczo historyczne, jak Jana Potockiego Podróż do Turek i Egiptu, zawierającą opisy Kairu i Konstynatopola. W młodości sięgał po klasykę, na przykład Portret artysty z czasów młodości Joyce’a i Trzech Muszkieterów Dumasa. Z sentymentem wspomina Rymy Księdza Baki znalezione kiedyś w ciotczynej otomanie, dyskusje z dziadkiem o Słowackim i otrzymanego po nim w spadku czterotomowego Mickiewicza.

Wygląda na to, że kiedy dorósł i dojrzał, nie gardził niczym. Nie bardzo widzę granice miedzy literatura piękna i brzydka. (…) bardzo lecę ostatnio na takie tytuły, jak tajemniczy szkielet, tajemnica piwnicy, ze mam gust służącej.(ibidem, Str 507) wyznał spotkanej na literackich wakacjach w oborach autorce kryminałów. Znowu przesadził, ale nie do końca. Wspomina o łóżkowym poczytywaniu starej, dobrej, Christie, a swoją rozmówczynię z Domu Literatów prosi o pożyczenie pierwszego z jej kryminałów, wydanej w  roku 1968 Przekładanki. Parę lat później sięgnął po Ciemne sprawy dawnych warszawiaków Stanisława Milewskiego.

Jednak wbrew swoim wypowiedziom, nie ogranicza się do sensacji. Próbuje Lema, konkretnie, Wizję lokalną, gdzie znajduje Ciekawe pomysły ale strasznie zagęszczone dowcipami (ibidem, str 918). Lekturę Warszawiaków urozmaica sobie Listami markizy de Rabutin Cahntal de Savigne i sam sobie się dziwi, że chce mu się zanurzać w intrygi i powiązania towarzyskie Ludwika XIV. Chociaż muszę tu szepnąć, że kto pozna bliżej życiorys (zwłaszcza dojrzałego) Mirona, może doszukać się miedzy obydwoma panami pewnego podobieństwa.

Białoszewski wraca też do dawnych lektur. W szpitalnym pokoju po raz kolejny czyta Zielone Piekło Maufraisa, znaleziony w guańskiej dżungli dziennik zaginionego podróżnika. W moim domu ta książka stała w pierwszym rzędzie, ale zawsze przerażała mnie myśl o czytelniczym towarzyszeniu skazanemu na śmierć w dzikim buszu człowiekowi. O wiele bardziej odpowiednią lekturą na czas rekonwalescencji wydaje mi się Tajemnica żółtego pokoju Gastona Leroux, o której Miron pisze, że Kryminał dobry, las, zamek córka, słudzy, laboratorium, grota Św Genowefy, dziadówka, Klęcząca Matka, a za nią chodzi Zwierzątko Boże, wielkie kocisko wydające w nocy przeraźliwe wołania. Niedoduszenie córki, kradzież wynalazku, jęk Bożego Zwierzątka. Kto o co?( ibidem, str. 869)

Pewnie nie wytrzymam, i zacznę się rozglądać za Tajemnicą, żeby znaleźć odpowiedź na mironowe pytanie.

mowa o:

MB

 

prawo samuraja

ceremonia

Najgorszym tchórzostwem jest być ślepo posłusznym

Hisako Matsubara, Szelest złotolitego jedwabiu, str.159

Piękna rzecz tradycja, a ta japońska to już w ogóle sam czar, smak i bajka o rycerzach zalet pełnych. Tak sobie powiedziałam biorąc z biblioteki tę książkę, która dziwnym trafem leżała na półce z literaturą niemiecką. Po bliższych oględzinach wyjaśniło się, że autorka jest Japonką która wyemigrowała ze swojego kraju i pisze w języku obcym. A po przeczytaniu okazało się, że malownicza obyczajowość Nipponu ma nie tyle twarz, co upiorną maskę chciwego starca. To on właśnie, czcigodny pater familias, głowa wielkiego rodu, szlachetny samuraj i aktor teatru no (stąd i maska), uosabia przemijającą Japonię.

bonsai 2

Ojciec Hayato, bo takie jest imię bohatera, jest też zapalonym hodowca drzewek bonsai, którym nadaje upragniony, nienaturalny kształt, konsekwentnie wyginając ich gałęzie przy pomocy sekatora i drutu. Tak samo wydaje się traktować swoich najbliższych. Cała rodzina musi dostosować się do jego, często niedorzecznych, życzeń, by ród miał nadal doskonałą w jego mniemaniu formę wielopokoleniowego klanu samurajów. Sam niezdolny do zadbania  o rodzinne finanse, zmusza swojego przybranego syna i zięcia do wyruszenia po zdobycie fortuny do Ameryki. Chłopak ma wyruszyć sam, zostawiając ciężarną żonę, nie przyjmując posady w żadnej ze chcących go w Stanach zatrudnić firm. Ma zejść na amerykańską ziemię i spowodować, by wszyscy padli mu do stóp i otoczyli najwyższą czcią nazwisko jego ojca. Co z tego wyszło, nie trudno się domyślić. Zresztą nie na niedolach emigranta koncentruje się ta historia, ale na coraz bardziej rozpaczliwych zabiegach jego żony, by dołączyć do niego, wbrew woli ojca, który uparcie wierzy w mit o przybyciu syna w złotogłowiu zdobytym w Ameryce.

bonsai

W rezultacie książka okazje się nie tylko portretem japońskiej tradycji ale i rentgenowskim wręcz obrazem tego, co naprawdę się za nią kryje. Z jednej strony jest to hipokryzja i egoizm mężczyzn, bezlitośnie, przedmiotowo traktujących istoty słabsze, niżej urodzone. Z drugiej kompletnie bezradne, niemal ubezwłasnowolnione kobiety, które można rozwieść bez ich wiedzy, których rachunek bankowy może w każdej chwili przejąć ojciec sprawujący nad nimi piecze, które można umiejętnie sprzedać, pobierając odpowiednia opłatę małżeńską. W majestacie prawa i uświęconych zwyczajów oczywiście, wciąż na początku dwudziestego wieku, absurdalnych. Wierzcie mi, że po tej lekturze w poskręcanych gałązkach miniaturowych drzewek dopatrzycie się czegoś znacznie więcej, niż tylko piękna japońskiej tradycji.

mowa o:

szelest

mężczyźni na skraju załamania nerwowego

Jego proza, choć dziwaczna i zaczopowana porównaniami, przekonywała, przynajmniej na czas trwania każdego zdania i ustępu, że opisane wydarzenia rzeczywiście miały miejsce.

Michael Chabon „Cudowni Chłopcy”, Str 225

 Wygląda na to, że w powyższym akapicie autorowi udało się zawrzeć opis nie tylko fikcyjnego, ale i własnego dzieła. Zwłaszcza obrazowa metafora o zaczopowaniu tekstu porównaniami pasuje do tej książki jak ulał. Warto jeszcze nadmienić zawiłą i dogłębną, acz zbędną, genealogię każdej nieruchomości, przedmiotu oraz postaci w niej występującej. Tym większy mój podziw dla reżysera, który z tej rozwlekłej i miejscami tylko zabawnej książeczki potrafił wykrzesać naprawdę świetny film.

Może sukces adaptacji filmowej należy po części przypisać temu, że książkowi bohaterowie: opasły i niechlujny profesor, jego niepozorny redaktor i niewydarzony student, zostali zastąpieni odpowiednio przez Michael’a Douglasa, Roberta Downey Jr oraz Tobiego Maguire. W ten sposób bandę mdłych popaprańców zamieniono w grupkę najbardziej charyzmatycznych postaci Hollywoodu. Na dobre filmowi też wyszło okrojenie narracji do niezbędnego minimum.W książce natomiast roi się nie tylko od niepotrzebnych odnośników, ale i ekwilibrystycznych popisów słownych i składniowych, które bardziej męczą niż bawią.

W obu przypadkach mamy ten sam główny wątek, historię pisarza na wielkim, życiowym zakręcie. W książce to skomplikowana opowieść o nałogowym uwodzicielu i palaczu marihuany, którego w pewien weekend opuszcza żona, wydawca i wena. W filmie to błyskotliwa dykteryjka o kilku dniach z życia pisarza, obfitujących w ciąg nieprawdopodobnych i często zabawnych zdarzeń.

Jeśli o mnie chodzi, to zdecydowanie wybieram tę drugą wersję. Nic nie poradzę, że wolę biegać wzrokiem za przyodzianym w różowy szlafrok Douglasem, niż uganiać się myślami za ociężałym Gradym w płaszczu kąpielowym w monstrualne kwiaty.

mowa o:

chłopcy

siedzę myślę kombinuję

wiosna 1

Czytała zaraz po przebudzeniu, siedząc na sedesie, wyciągnięta na tylnym siedzeniu samochodu. Kiedy wchodziła do kina, brała ze sobą książkę do czytania przed rozpoczęciem seansu i nie było niczym niezwykłym zastać ją przed kuchenką mikrofalową z książką w jednym reku, a widelcem w drugim reku, podgrzewającą rosół i czytającą, powiedzmy, „U Pani Molly” po raz trzeci (uwielbiała cykle książek powiązane ze sobą w  powieści). Jeśli nie było niczego innego, konsumowała wszystkie znajdujące się w domu czasopisma i gazety- czytanie było dla niej rodzajem piromanii- a kiedy i tych zabrakło, sięgała po broszury o ubezpieczeniach, foldery reklamowe hoteli i gwarancje różnych produktów, ulotki reklamowe, arkusze kuponów.

Michael Chabon „Cudowni Chłopcy, str 42

Nie szukam już wiosny, bo wiem, że pod takim śniegiem nie znajdę. Poza tym, gdy tylko nadeszły roztopy, pierwszym objawem końca zimy okazały się połacie zeschniętych psich kupek. Zawiódł się ten, kto liczył na krokusy i przebiśniegi. Miejska dżungla sieje zupełnie inne kwiatki pod nogi panny wiosny. Najwyraźniej biedaczka się na tym powitalnym kobiercu poślizgnęła i teraz stoi w miejscu masując obolałe kolano (i zeskrobując co nieco z pastelowych falbanek sukienki).

Tymczasem, zanim nowa pora roku na dobre stanie się bohaterką naszej codzienności, robię sobie kolejny przegląd literacki. Nie myślę przy tym o gentrach, trendach i gatunkach. Skupiam się na wyszukaniu książek którymi zajmowali się bohaterowie ostatnio czytanych przez mnie fikcyjnych i rzeczywistych opowieści. Każdy czytacz lubi oglądać cudze biblioteczki, nawet te całkowicie zmyślone lub istniejące tylko w archiwach i pamięci autorów biografii. I pomyślałam, że może warto byłoby sobie to jakoś uporządkować, przejrzeć grzbiety tych nieraz rozrzuconych po akcji książki tomów, zastanowić się czy czemuś służą lub czy mogą być podpowiedzią uzupełnień własnej czytelniczej półki.

Zawsze cieszy mnie gdy odkrywam fakt, że protagonista czyta. Ostatnio na przykład z wieka radością przyjęłam wiadomość, że Jake Epping, kingowskie alter ego z Dallas 63 jest nauczycielem angielskiego. I choć przez większość akcji zajmuje się on czynnie naprawianiem przeszłości, to bywa, że odwołuje się do jakiejś szkolnej lektury. Najważniejszą z nich okazuje się Buszujący w zbożu Salingera. Obecnie to ramota, kiedyś fascynująca lektura o buncie nastolatka, budząca do tego stopnia grozę w purytańskiej społeczności Ameryki, że miała zakaz wstępu do szkolnych bibliotek. I właśnie rozmawiając na ten temat w roku 1958 ze swoja przyszłą chlebodawczynią Jake (jest za umieszczeniem książki w szkołach) zyskuje jej sympatie i w rezultacie  posadę nauczyciela. Kolejny sukces odnosi adaptując na szkolne przedstawienie Myszy i Ludzi Steinbecka. Niestety nie wychodzi mu już wystawienie skróconej wersji Dwunastu gniewnych ludzi.

Ten dobór lektur nie dziwi u człowieka, który chce uratować Kennediego, natomiast dużym zaskoczeniem jest to, że Jake odbywa rekonwalescencje po poważnym wypadku przysłuchując się Tess D’urberville czytanej przez jego ukochaną. Dla mnie to spora niespodzianka, że action man relaksuje się przy staroświeckiej historii o nieszczęściach j młodej i naiwnej kobiety. Z drugiej strony, kiedy przyjrzeć się losom Jake’a to można odnaleźć pewne podobieństwo do Tess: obydwoje mieli wielki talent do ładowania się w tarapaty.

mowa o:

wiosna 2

catcher in the pastime

Przestał być człowiekiem i stał się demonicznym widmem, które od tego dnia miało prześladować Amerykę, wypaczając jej potęgę i niwecząc każdy jej dobry zamiar.

Stephen King „Dallas ‘63”, Str 752

 Nie przepadam za zmianą czasu, ta letnia oznacza spore wytrącenie z równowagi. Jedna godzina, a robi się z tego sporo zamieszania. Jeśli tak jest przy uskoku kilkudziesięciu minut, co mogłoby się zdarzyć przy pokaźniejszej podróży w czasie?

Odbywam taką w każdy czwartek o godzinie 21.10. Wystarczy, bym siadła przed telewizorem i pstryknęła w TVP Kulturę, a wskakuję w amerykańską rzeczywistość początku lat sześćdziesiątych. Panie noszą niebywałe kiecki, choć coraz częściej próbują zrezygnować ze spódnic abażurów i zyskać wąską sylwetkę Jackie K. Panowie chodzą w garniturach, i bezustannie dzwonią lodem w szklankach whisky. Wszyscy palą na potęgę i opowiadają niewybredne żarty. W miejscu pracy liczy się władza, seks i pieniądz, i nikt nie bawi się w polityczną poprawność próbując temu zaprzeczyć.

Patrzę na to wszystko jak zaklęta, i zachwycam każdym drobiazgiem, nieskazitelnie ogolonym podbródkiem Dona, uśmiechem Peggy, ruchem bioder rudowłosej Joan. Mam fioła na punkcie serialu Madmen, pora otwarcie  się do tego przyznać.

Ta świeżo wyhodowana obsesyjka ma swoje konsekwencje. Kusząco brzmi dla mnie wszystko, co gwarantuje wędrówkę w stronę tej właśnie epoki. Z tego powodu w mig pochwyciłam ostatniego Kinga z bibliotecznej półki. Nigdy nie odwiedzana strefa literatury grozy, krwi i mroku przywołała mnie obietnicą podróży do ery Marilyn Monroe i JFK.

Od początku staje się jasne, że obietnica, przynajmniej formalnie, zostanie spełniona. Jake, narrator i główny bohater powieści, trzydziesto paroletni nauczyciel angielskiego w prowincjonalnej szkole, zostaje wplątany przez starego kumpla w tajemniczą historię. Kolega zdradza mu, ze w jego dinerze-vanie znajduje się przejście w przeszłość. Wystarczy udać się do mieszczącego się na tyłach jadłodajni składziku i zejść z przymkniętymi oczami w dół parę schodków, by znaleźć się w ciepłym dniu roku 1958. Zafascynowany Jake wybiera się na rekonesans i ze zdumieniem się przekonuje, że wszystko co mówił właściciel vana jest prawdą. Tyle, że stary kucharz nie przyprowadził Jake’a do sekretów swojej spiżarni tylko po to, by zafundować mu cudowną wycieczkę w czasie. Tu chodzi o większy plan. Dzięki zejściu w przeszłość można zainterweniować w stare wydarzenia i zapobiec niejednej tragedii. Jake postanawia spróbować i wraca w dawne czasy, by uratować przed zakatowaniem przez pijaka rodzinę jednego ze swoich dorosłych uczniów.

W ten sposób akcja rozwija się coraz raźniej, i żal o słabe zobrazowanie epoki zostaje szybko zastąpiony chęcią śledzenia zagmatwanych losów bohatera. Ten szybko wywiązuje się ze swoich zadań i wraca do teraźniejszości, żeby przygotować się do znacznie większego przedsięwzięcia: uratowania od zamachu najpiękniejszego amerykańskiego prezydenta. Jake wraca więc znowu do roku 1958 i snuje się przez kilka lat, przygotowując się do akcji na listopad 1963 roku.

Trzeba wyjaśnić sobie od razu, że Jake, jak na faceta przystało, nie zwraca uwagi na modę i inne szczególiki, stanowiące o uroku tej epoki. Razi go segregacja rasowa, ale już nie nierówność genderowa, skrupulatnie notuje niskie ceny, ale raczej nie wgłębia się w lokalny koloryt. Po drugim przejściu przez wiodącą do dawnych czasów króliczą norę ląduje się w książce, która przestaje być portretem starej Ameryki i staje się wołającym o większy pośpiech pageturnerem. Przyspieszenia należałoby na pewno dodać tam, gdzie Jake oddaje się szczegółowym opisom wyglądu i wypowiedzi przyszłego prezydenckiego zabójcy, Lee Oswalda. Zaczynają się mnożyć rodzinne sceny pokazujące Oswalda bijącego swoją żonę lub tulącego swoje nieletnie dziecko i walczącego z upiorną mamuśką.

Do jeszcze większego, jak przecukrzony karmel, zasłodzenia książki przyczynia się umieszczenie części akcji w sielskim Jodie, gdzie Jake spotyka miłość swojego życia, z którą odegra wiele wzruszających epizodów. Robi się z tego wymieszany z bryzgami krwi lukier, pulp, w którym nieraz grzęźnie chęć do dalszego czytania. Ale ciekawość, ten pierwszy stopień piekła, gna czytelnika dalej w kingowskie inferno, przez Jodie do Dallas, w opustoszały budynek, gdzie po przebyciu pięciu kondygnacji i blisko siedmiuset stron zdyszany dobiega do przełomu akcji. Potem już tylko krótka wizyta w teraźniejszości, w której nigdy nie doszło do zabicia Kennediego. Czy wyszło to Ameryce na dobre przemilczę, bo spoilerowanie nie jest tutaj celem. W każdym razie zawiódł mnie bardzo zdawkowy opis nowo stworzonej rzeczywistości roku 2011. Zresztą nie on jeden. Chociaż z drugiej strony nie mogę tylko krytykować tej książki. Jako autor fastreadu King dla mnie sprawdza się o wiele lepiej niż tak chwalony Mendoza. Co obiecuję sobie trzymać w pamięci do czasu kolejnej zachcianki na bezwysiłkowe czytanie.

mowa o:

Dallas 1