Byłam w domu. Ściany sieni pokrywała tapeta w zielono-niebieskie pasy i listwy pozłacanego drewna. Schody były obdarte z wykładziny, bo poprzedniego lata wysiadł mi odkurzacz. Ciemności tuszowały fakt, że wszystko jest przykryte grubą warstwą kurzu. Żarówki w sieni i w salonie dawno się poprzepalały. Co pewien czas zbierałam na górze ze schodów puszki i butelki mojego ojca, porozrzucane gazety, które czytał – albo udawał, że czyta; zrzucałam gazety znad balustrady, płachta za płachtą, obserwując jak szybują w dół, do sieni.
Ottessa Moshfegh „Byłam Eileen”, Str 47
Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam ochotę wziąć bohaterkę czytanej książki za oszewkę, potrząsnąć i wsadzić jej do ręki ścierkę, cifa i mopa. Bo tytułowa Eileen to niebywała fleja. Jednak to jeden z mniejszych jej problemów. Większych ma całe mnóstwo: pijący ojciec, żałoba po matce, brak kontaktów z siostrą, dysfunkcje żywieniowe, pociąg do alkoholu, skrywane emocje i kompleksy. Po prostu pomyślcie, jaki może mieć problem młoda dziewczyna i Eillen będzie go miała na pewno. Ostatnio najpewniej była szczęśliwa w łonie matki, bo na te czasy nie narzeka. Potem, gdy pojawiła się na świecie, miała non stop pod górkę. Rodzice bardziej kochali ładną siostrę, ona sama miała krzywe zęby, grube uda i na dodatek kazali jej sprzątać. W miarę upływu lat było coraz gorzej.
W momencie akcji powieści Eileen ma 24 lata, mizerny wygląd i tkwi w zapuszczonym domu z na pół obłąkanym ojcem. Od smutnego rodzinnego życie nie może odetchnąć nawet w pracy. Jest sekretarką w poprawczaku dla chłopców, więc rzecz jasna i tam atmosfera jest niewesoła. Pewna iskierkę nadziei niesie fakt, że historia Eileen jest opowiadana przez nią samą siedemdziesięcioletnią. Od czasu do czasu narratorce wymknie się uwaga, jaka za młodu była głupia i jak barwnie potoczyły się jej losy, kiedy opuściła już rodzinne strony. Wiedziony tymi słowami otuchy czytelnik żwawo brnie przez kolejne strony, wyczytuje o niedolach Eileen, cały czas mając nadzieję, że za chwilę nastąpi przełom i życie bohaterki jeśli nie stanie się lepsze, to przynajmniej bardziej ciekawe.
Niestety, tutaj czeka nas zawód. Bo cała opowieść Eileen ciągnie się, wypełniona ponurymi i często niesmacznymi szczegółami (opisy trudnych wypróżnień nie są jedynymi obrzydliwymi fragmentami książki), doprowadzając historię tylko do momentu przełomu. Nie dane jest nam poznać jej dalszego życia, choć niewątpliwie było bardziej atrakcyjne niż to sprzed wyjazdu. Książka więc nie spełnia obietnicy, nie pozwala na towarzyszenie bohaterce wtedy, kiedy naprawdę byłoby warto. Stanowi za to przygnębiającą lekturę o chronicznym stanie depresji. Nie znaczy to jednak, że (jak wspominają gazetowe recenzje) ma te walory, co Szklany Klosz Sylvii Plath. Protagonistce brak błyskotliwości i inteligencji tamtej bohaterki. Na korzyść Eileen mogę jedynie dodać, że potrafi żwawo opowiadać, posługując się sprawnie językiem. Jednak to za mało, bym mogła ja polubić.
dyskomfort czytania gwarantowany: