W środku znajdowało się coś podłużnego, ciemnobrązowego, co przypominało dżdżownicę. Natychmiast pobiegłem ze znaleziskiem do ojca, który czyścił szyby w swoim fiacie 125p autowidolem i peerelowską podpaską higieniczną, z przyczyn obyczajowo – wychowawczych nazywaną „pieluchą”. Z torebką w dloni zapytałem, co jest w środku. (…) Ojciec przestał pocierać szybę, na której pozostawały setki drobnych białych kłaczków z „pieluchy”, i zmarszczył brwi. Zawahał się.– Skórki pomarańczowe w czekoladzie – odparł lakonicznie. Możesz zjeść sobie jedną – dodał po chwili. Poczęstował mnie i sam posilił się zawartością torebki, tak ze nic w niej nie pozostało.
Tomasz Lem „Awantury na tle powszechnego ciążenia” , Str 27-28,
To Stanisława Lema należy między innymi winić za moje upodobanie do angin i zasmarkań w wieku młodzieńczym. W szkole randki z Pilotem Pirxem i Ijonem Tichym nie wchodziły w grę. Loty w kosmos tym bardziej. A tu wystarczyło zagrzebać się kołdry, otoczyć pigułkami, chusteczkami, herbatami i byłam gotowa do lotu. Rolę sterownika, mapy i przewodnika pełniły Dzienniki Gwiazdowe, albo Opowieści o Pilocie Pirxie. Odpalałam pierwszą stronę i już mijałam gwiazdozbiory, obserwowałam życie na słońcu, czy genialne wynalazki techniczne.
Nic dziwnego, że zachciało mi się kolejnej wyprawy z Panem Stanisławem. Tym razem nie w przestrzeń międzygwiezdną, a w „kraj lat dziecinnych” jego syna. Sprawa była prosta, wystarczyło zakupić właśnie wydane wspomnienia i zabrać się za czytanie. Pierwszy krok poczyniłam szybko, z drugim zwlekałam, bo wydawało mi się podejrzane, że książka jest tak szeroko reklamowana. Na wszelki wypadek podetknęłam ją najpierw do czytania jednemu z domowników. Szybko pożałowałam swojego gestu, bo nie dość, że słyszalam ciągle, że książka jest dobra, to ciągle chciano mi przytaczać fragmenty. Tymczasem do lektury mam stosunek dosyć egoistyczny i zwykle wolę się napawać samodzielnym odkrywaniem jej uroków.
Wreszcie udało mi się odzyskać książkę, i kiedy tylko dostałam ją w swoje ręce, już bez zwlekania rozpoczęłam czytanie. Podczas którego stwierdziłam, że jej nadzwyczajność polega na zwyczajności. Ot, jest jakiś facet który pisze, nawet swoje książki dobrze sprzedaje, ale nie oznacza to, że on sam i jego rodzina przebywają na pełnej blasku i chwały planecie, która nie widnieje na nieboskłonie szarego człowieka. Wręcz przeciwnie, okazało się, że razem z państwem Lemami udało nam się zagościć wspólnie na tej dziwacznej stacji historycznej, jaką była Polska Ludowa. Tomek (syn Stanislawa Lema), tak samo jak ja był zaskoczony pewnej grudniowej niedzieli, że nie może obejrzeć teleranka. Samochód Państwa Lemów przechodził osobliwe operacje technologiczne, moi rodzice robili naszemu pojazdowi zastrzyki w celu pobudzenia jego sił motorycznych. W moim mieszkaniu, podobnie jak w domu Państwa Lemów, też każdego wieczora słychać było w radioodbiorniku dziwne piski i zgrzyty, które jako żywo przypominały tajemnicze sygnały przybyszów z kosmosu, a w rzeczywistości były odgłosami uporczywie zagłuszanego – i równie uporczywie nasłuchiwanego – radia Wolna Europa.
Dzięki tej pokoleniowej wspólnocie wspomnień książka Tomasza Lema wydała mi się nie tylko bliska, ale i niezwykle wiarygodna. Dlatego bez sprzeciwu przyjęłam opowieści o zamiłowaniu Lema do słodyczy, skłonności do gaf towarzyskich czy talencie do niszczenia co bardziej eleganckich ubrań. I nie tylko to ujęło mnie w tej książce. Napisana bezpretensjonalnie, ale nie nudno, okraszona tu i ówdzie iskierką humoru, pokazuje wiele, ale nie wszystko. Mam wielki szacunek dla autora, że potrafił uniknąć wchodzenia w szczegóły zbyt intymne, że enigmatycznie opisał dolegliwości i choroby ojca, że nie odarł go w swoich wspomnieniach z prywatności, czego na przykład nie udało się osiągnąć Dehnelowi w opowieści o Babce. A książkę mogę spokojnie polecić zarówno tym, którzy Lema kochają, jak i nie znają kompletnie, tym, dla których PRL jest przebrzmiałą pieśnią przeszłości, jak i tym, którzy w PRL’u się urodzili i wyrośli lub spędzili tylko kilka lat wczesnego dzieciństwa. No i jeśli ktoś nie ma pomysłu, co rodzinnemu czytaczowi wrzucić pod choinkę, to na pewno takim podarunkiem zdobędzie jego pełen wdzięczności uśmiech.
mowa o: