Lachy i strachy

Byliśmy szczęśliwi z twarzami w cieniu, wycofani. Byliśmy spokojni. Nie trzeba było zaczynać. To niezbyt dobry pomysł – ten świat.

Olga Tokarczuk „Anna In w grobowcach świata”, str 81

Równo dziesięć lat temu narzekałam mocno, na brak możliwości celebrowania Halloween przy pomocy rodzimych lektur. Od tego czasu zmieniło się sporo, a może i wszystko. Po pierwsze rzeczywistość w jakiej żyjemy sprawia, ze mam uczucie jakby Halloween obchodzono na co dzień.  Upiornie jest, coraz mocniej.

Po drugie, czy to z braków na naszym rynku wydawniczym, czy to dzięki podobnym do moich odczuć krajowych autorek i autorów, jakoś brak strasznych książek zaczęto szybko uzupełniać. I dziś jest ich pokaźna lista, więc mogę to i owo do czytania z przerażeniem zasugerować. Jako pierwsza lekturę idealną na ten czas chcę polecić  Ale z Naszymi umarłymi Dehnela. Duchy przeszłości, upiory nienawiści i ojczyźniane zombie robią w tej książce bal, dorównujący uciechom z mojego ulubionego filmu pt Nieustraszeni łowcy wampirów.

Jeśli towarzystwo rozkładających się ciał i narodowych oszołomów nie przypadnie wam do gustu, możecie bać się przyjemniej przy czytaniu jednego z Jackowych kryminałów o Pani Szczupaczyńskiej. W tajemnicy domu Szelców zacna matrona zabierze was na cmentarz, a w Seansie w Domu Egipskim zafunduje wam miejsce przy wirującym stoliku.

Jeśli ktoś historycznych klimatów nie lubi, może zawsze sięgnąć po cos pióra Kańtoch. Kto chce nie tylko drżeć ze strachu, ale także trząść się ze śmiechu, może popróbować wyrobów Marty Kisiel. Moim ulubionym tytułem tej autorki jest Dożywocie. Choć humor książki nie całkiem jest w moim typie, to czytało mi się ją z rosnącą pogodą ducha.

Przy poszukiwaniach przerażających książek na Halloween warto pamiętać o dziełach naszej noblistki. Anna In w Grobowcach świata jest przypowieścią o wyprawie do Krainy Zmarłych. Prowadź swój pług przez kości umarłych to pełnokrwisty kryminał, co stylem narracji i opisami zbrodni idealnie  wpasowuje się w czas mroku i przerażenia. Z półki z polskimi kryminałami, gdzie mocno straszy, warto też zdjąć Zbrodniarza i dziewczynę Michaśki.

Kto zamiast czytać historie z dreszczykiem woli zabawę w literackie wywoływanie duchów, ten chętnie sięgnie do wspomnień i dzienników. W ramach akcji spotkań z bohaterami co przeszli do zaświatów, warto sięgnąć po Tajny Dziennik Mirona Białoszewskiego, gawędy z Marią Janion, opowieści Tadeusza Konwickiego czy biografię Kazimiery Iłłakowiczówny.  Choć najodpowiedniejszym chyba towarzyszem na dni należące do ciemności jest Tomek Beksiński, wielbiciel grozy, mieszkaniec krypty, człowiek mroczny i pełen smutku.

mowa o:

Czego chcę od Tove D

Ludzie zawsze czegoś od siebie chcą, a ja przez cały czas wiedziałem, że zechcesz mnie do czegoś wykorzystać”

Tove Ditlevsen „Trylogia kopenhaska”, Str 120

Przyznaję, chciałam od Tove D., by będąc duńskim wcieleniem Ferrante, lepiej od niej pisała. I to oczekiwanie pisarka spełniła, co zresztą nie było trudne. Chciałam też, by Ditlevsen okazała się żeńską wersją Josepha Rotha. Bo przecież mniej więcej w podobnym czasie żyła. No i tu, niestety, zawiodłam się srodze. Brak Tove tej bystrości i empatii, jaka jest w posiadaniu Josepha. Brak też jego giętkości pióra i wyobraźni.

Tove jest wpatrzona w siebie i o sobie chce opowiadać. Zupełnie jak … no wiecie kto. Jak  Dorota Kotas. Serio, czasem miałam wrażenie że ta młoda polska pisarka znalazła gdzieś w lumpeksie wehikuł czasu, nabyła go i włączyła wsteczny bieg. Styl narracji Tove jest bardzo podobny, prawie dziecięcy, trochę naiwny, ale nie pozbawiony sporej dozy ironii. Niekochająca matka, przykrości wynikające z bycia dziewczynka, znam to, miałam ochotę zakrzyknąć nieraz podczas czytania.

Jednak Tove całkiem dorosła to już nie Dorota. Jest hetero, jest kochliwa, co rusz usiłuje założyć rodzinę.  
I paradoksalnie, gdy to osiąga, jej opowieść zaczyna być oryginalna. Bo wtedy, gdy narratorka ma wreszcie typowo mieszczański i zawsze akceptowalny styl życia. Gdy osiada w małym domku na przedmieściu z mężem i dziećmi. Wtedy towarzyszy jej nie spokój i harmonia, ale koszmarne przeżycia osoby pogrążającej się w nałogu. Taką to kpinę z mitu rodzinnej sielanki serwuje autorka i jest to najlepsze, co ma do zaoferowania.  

mowa o:

o czym mówić, gdy mowa o pisaniu

Wciąż brzmi mi w uszach szyderczy ton pewnego paryskiego intelektualisty, który zapytał „to prawda, że pisze pani bestsellery?”. „Nie naumyślnie”-odparłam, z nieco fałszywą skromnością.

Margaret Atwood „O pisaniu”, str 116

Na początek sobie, Wam oraz muzom dedykuje małe przypomnienie: książki należy czytać uważnie, zaczynając od tytułu. A już takie jak ta Margaret, to najlepiej przeczytać więcej niż raz. Mnie na przykład po trzecim przeczytaniu zawartości okładki olśniło, że książka nie zawiera porad o tym jak pisać. Tylko  refleksje o tym, czym pisanie jest. Jeśli ktoś więc miał nadzieję na zdobycie kilkudziesięciu stron instrukcji mówiących od czego zacząć pisanie, jak je zaplanować i uskuteczniać, niech nawet nie ściąga tej książki z półki. Nie znajdzie tam  nic dla siebie. Lepiej niech sobie kupi kolejny bullet journal. Może uda się go wypełniać przynajmniej przez pierwsze dwa miesiące postanowieniami wcześniejszego wstawania i zapisywania sześciu tysięcy  znaków dziennie, najpierw ze spacjami, a potem bez.

Tak, właśnie tak to jest-zgodzili się ze mną  koledzy i koleżanki po piórze-Wyruszasz, zdobywasz powieść, jesteś wykończony, wracasz i zapisujesz ją na kamieniu

Ibidem, Str 282

Książkę odradzam też osobom mającym w pogardzie lektury starsze od Harrego Pottera, uczulonym na poezje i intetrekstualność.

Poeta-dla którego wzorzec stanowi Orfeusz-to ktoś, kto potrafi przynieść wiedze przechowywaną w krainie zmarłych do świata żywych, a następnie podzielić się nią z nami, czytelnikami”

 Ibidem, Str 279

Zasadniczo, dla tych, co nie zajęli się nigdy mocniej literaturą angielską też może być to rzecz nie do przejścia.

Gdyby Prospero nie miał swojej sztuki, nie mógłby rządzić. Sztuka daje mu władzę.

 Ibidem, Str 189

Ci, co lubią sobie odhaczać przeczytanie dwóch książek tygodniowo też powinni jej unikać jak ognia. Niewielki  format lektury może ich wprowadzić w błąd i w rezultacie po trzech dniach czytania  popadną we frustrację, że zaliczyli nie więcej niż jeden rozdział.  

Pisarz i jego publiczność są dla siebie nawzajem niewidzialni, widzialna jest jedynie książka

Ibidem, Str 91

 No i właściwie to już nie muszę pisać tej notki, bo chyba wszystkich skutecznie do książki zniechęciłam i nikomu nie zechce się czytać dalej. Luzik. Teraz mogę pisać dla siebie.

Wśród pisarzy dość powszechne jest podejrzenie-powszechne przez ostatnie sto kilkadziesiąt lat- że to samo ciało zamieszkują dwie osoby, a moment, gdy jedna zajmuje miejsce drugiej, trudno jest przewidzieć i niezwykle trudno uchwycić.

Ibidem str 73

Długo mi się to czytało, czasem wystarczyło mi na cały dzień pól strony i miałam o czym myśleć i snuć refleksje. Bazą książki są uniwersyteckie wykłady Atwood, dlatego treść jest gęsta od literackich przykładów i aluzji. Nie są to jednak jałowe erudycyjne popisy, a próby jak najlepszego pokazania czym było i jest pisanie, jak to jest być autorką i jakie zasadzki stawia przed nią życie i czytelnik. Pisarka dwoi się i troi by było bogato, zabawnie i mało nudno. W rezultacie książka wymaga wielkiej uważności w czytaniu, a jej lektura jest satysfakcjonująca, ale i powodująca lekkie znużenie. I nie wiem, czy przez zmęczenie intensywną koncentracją, czy przez nadmierną aluzyjność Atwood, pod koniec czytania jakoś zagubiłam watek. A może i Pisarka też.

Możliwe zatem, że pisanie wiąże się z ciemnością oraz pragnieniem-a może przymusem-by się w nią zanurzyć i, przy odrobinie szczęścia, oświetlić i wynieść coś do światła.

Ibidem, str 24

Czuję, że za kilka tygodni zechcę to sprawdzić i wrócę do tej książki. Jestem przekonana, że uda mi się w niej odkryć sporo nowego. I to mnie cieszy, tego od niej oczekuję i dlatego uważam ją za dobrą.

mowa o: