Na całe lata kwintesencją jego życia stało się czekanie, bezczynne wyczekiwanie, aż będzie lepiej, a kiedy nie było już na co czekać, ów piewca teraźniejszości, najgorliwszy wyznawca wznoszącej nas fali zmiany, zupełnie się pogubił.
Dominik Słowik Zimowla, str 99
Witam i się dopraszam oklasków oraz owacji. Bo oto, proszę Państw,a przeczytałam Zimowlę. 610,5 (słownie : sześćset dziesięć i pół) stron bitego tekstu udało mi się przejść w mniej niż miesiąc. Przy czym chcę zaznaczyć, że mam coraz gorszy wzrok i coraz bardziej wyjałowiony ofisem umysł. Dlatego się dopominam uznania. Ale nie tylko, nie wyłącznie dla siebie. Autorce też się ono należy. Jak najbardziej. Za erudycję, za warsztat pisarski, za sporą wyobraźnię. I za pracowitość. Choć ta ostatnia, paradoksalnie, momentami działała na niekorzyść książki. Na przykład kiedy pisarka z drobiazgowością wnikliwego naukowca opisuje zasady hodowli pszczół czy historię miejscowego muzeum. No po prostu zbyt pilna uczennica czasami z niej wylazła, tam, gdzie odpuszczenie sobie mogło wyjść całej historii na korzyść. Ale i tak jest dobrze. Miejscami wręcz wyśmienicie.O choćby wtedy, gdy pojawia się Babcia protagonistki, działaczka i artystka w jednym. Starsza pani to typ, co gniotsja nie łamiotsja. W każdych okolicznościach daje sobie radę. Nie to co jej mąż, mający pseudo niestety dziadek. W ogóle postaci męskie w książce są takie, że można to określenie parafrazować i powiedzieć o większości z nich niestety facet.
A sama protagonistka? Cóż, tak do końca nie wiemy o niej za wiele. Koncentruje się głównie na opowieści o małej mieścinie, Cukrówce i jej mieszkańcach, w roku 2005, kiedy to zaczęły po okolicy krążyć mniejsze i większe cuda. Często przeistacza się w narratora, co wie nawet o tym, czego nie widział ani nie słyszał. Trochę tak jak narrator W poszukiwaniu Straconego czasu. Zresztą nie tylko tym mi tekst książki przypominał powieść Marcela. Powolny rytm, szczegółowość opisów i ich literackość, subtelny humor i wyraźna charakterystyka postaci, wreszcie to, jak mi się tę książkę czytało, ta słodka udręka dostarczana przez tekst, to wszystko utwierdziło mnie w przekonaniu, że współczesny Kraków ma swoją wersję Prousta. Oby tylko potrafił ją należycie docenić.
mowa o: