Zdawała się uważać, że jest w stanie przekonać ludzi, że nie rzuca cienia, a nawet jeśli zauważą ów ciągnący się za nią ciemny, kanciasty kształt – że on do niej nie należy.
Stacy Schiff, Vera Nabokov, str 409
Szczupła kobieta z burzą białych włosów siedzi przy niewielkim biureczku i pisze listy. W imieniu swojego prywatnego boga. Czyli męża. Vladimira Nabokova, genialnego nie tylko jej zdaniem pisarza i zapalonego entomologa. Tak mniej więcej wygląda portret Very Nabokov nakreślony przez jej biografkę. A bardziej naszkicowany bardzo delikatnym ołówkiem, który ledwie znaczy kontury i wyraz twarzy. Bo ciężko wyraźnie zobaczyć Verę, w tym, co zostało o niej napisane.
Na początku są mocne akcenty. Rollercoaster wydarzeń. W czasach młodości Vera zawsze jakimś cudem lądowała w epicentrum burzliwych przemian historycznych. Jako dziecko mieszkała w Petersburgu z którego będąc nastolatką musiała uciekać przed rewolucją. Osiadła w Niemczech, z których jako Żydówka musiała się wynieść w przededniu drugiej wojny. Za kolejny azyl wybrała Paryż. Kiedy i tam dotarł Hitler wskoczyła na statek płynący do Ameryki. Gdzie wreszcie, razem z rodziną, osiadła na dłużej. I tam podjęła dożywotnio pracę na pełny etat – jako żona pisarza. Pisała dla swojego męża, w imieniu swojego męża, za swojego męża. Wykłady, oceny prac, poprawki tłumaczeń. Listy do znajomych, pracodawców, landlordów i wydawców. Niezmordowanie czytała, przepisywała i korygowała jego książki, porządkowała jego notatki, dbała o jego dom.
O tym wszystkim biografka pisze aż za dokładnie. Z jednej strony budzi podziw, że udało jej się dotrzeć do tylu źródeł. Czytelnik informowany jest niemal o każdym liście, ocenie pracy studenckiej, piśmie, które sporządziła Vera. Tylko, że to trochę za mało, żeby dowiedzieć się jaka była naprawdę. Po części to wina samej bohaterki. Vera była osobą bardzo skrytą, pilnie strzegącą prywatnych i rodzinnych tajemnic. Mocno dala się we znaki śmiałkom, którzy próbowali opisać życie jej i słynnego pisarza. Zaprzeczała niektórym faktom, szczególnie tym świadczącym o paryskim romansie jej Vladimira w czasach, gdy rozdzieliła ich wojna. Czasem potwierdzała niemające nic wspólnego z prawdą wypowiedzi współmałżonka, do reszty mieszając w głowach nieszczęsnym biografom. Dlatego pewnie książka Schiff roi się od przypisów i odnośników, jakby autorka panicznie bała się, że może zostać posądzona o nieścisłości lub zmyślenia.
Dzięki tym zabiegom nie byłam w stanie nie uwierzyć w choćby jeden przytoczony fakt. Jednak pod koniec czytania czułam tak wielkie znużenie, jakbym przez cały ten czas asystowała niezmordowanej Verze w opracowywaniu ogromnych stosów dokumentów, fiszek, umów i listów. Musze przyznać, że było to tyleż fascynujące, co wyczerpujące doświadczenie.
mowa o: