Ostatnio snuję się od książki do książki. Powietrze robi się ostrzejsze, bardziej przejrzyste, i jakoś nie każdy tekst zaczyna mi pasować do tej nagle polepszonej ostrości widzenia. Tymczasem, chcąc nie chcąc, muszę się skoncentrować na czytaniu zapożyczenia, bo następni już w kolejce czekają. A jest to historia jakiejś niedokończonej, niedokochanej miłości, albo raczej miłosnej przyjaźni. Bohater nieudacznik na początku całkiem mi się podobał.
To moje zamiłowanie do ciap w rzeczywistości i w fikcji kiedyś się na mnie zemści, to pewne. Tu o ile na początku bohater wywoływał u mnie pełen sympatii uśmiech, obecnie, na stronie już siedemdziesiątej, zaczyna mnie wkurzać. Mam ochotę trzepnąć go w ramię i wrzasnąć do ucha: Chłopie opamiętaj się, ogarnij!. Zamiast tego odkładam książkę, jeszcze ciągle nie zamkniętą, grzbietem do góry, i zabieram się za czytanie tego artykułu o Jędrusik w WO. Potem wracam do książki, i w akcie desperacji zaglądam na koniec. I Co? No jednak będzie ślub. Czy jest wiec sens czytać te następne 150 stron? No sami powiedzcie?
mowa o:
