pod chmurami

 

Życie to zupa, a nasze myślenie to najczęściej widelec: taki zestaw raczej nie pozwala się specjalnie nasycić.

Harry Mulisch „Odkrycie nieba”, Str 702

Od pierwszej strony, gdy zaczęłam czytać dialog dwóch aniołów rozprawiających o swoich planach co do ludzkości, wiedziałam, że wdepnęłam trochę nie w tę książkę. Ich dyskusja trwała jednak krótko i potem zaczęła się tzw historia zasadnicza. Na początku miała być o przyjaźni dwóch mężczyzn z zupełnie innych środowisk, z odmiennym bagażem genów i rodzinnych historii. Onno to dziecko szczęścia, urodzony w niemalże arystokratycznej rodzinie genialny językoznawca. Jego ojciec był znanym politykiem, jego rodzeństwo może nie całkiem toleruje dzikie wyskoki i niewyparzoną gębę Onna, ale na pewno darzy go sporym przywiązaniem. Maks natomiast to syn zamordowanej wAushwitz Żydówki i faszysty, zagubiony astronom o nieposkromionym libido. Tych dwóch zetknie ze sobą przypadkowo los, albo tzw palec boży, pewnej zimowej nocy na jednej z holenderskich autostrad. Onno wsiądzie do samochodu Maksa tylko na krótką podwózkę, a w rezultacie zwiąże się z nim na kilka  dobrych lat uczuciem wielkiej przyjaźni i porozumienia. Jednak myli się ten, kto po pierwszych kilkudziesięciu kartkach książki pomyśli, że ma do czynienia z kolejną literacką analizą międzyludzkich relacji.

Okazuje się, że autor chce przekazać znacznie więcej. Niestety, dla mnie było to o wiele za dużo. Naprawdę wystarczyłaby mi sama opowieść o Maksie i Onno, nie potrzebowałam ani nużących wywodów o zmiennej polityce Holandii i stosunkach międzynarodowych, ani zawiłych wykładów na temat astronomii, ani drobiazgowych opisów architektonicznych arcydzieł. Dostałam więcej niż chciałam, co nie oznacza, że dostałam to, co chciałam.

Wysilone opus magnum, o ambicjach stania się sequelem Biblii nie przemówiło do mnie mocniej, niż zwykła książka o dwóch facetach pogubionych we świecie. Niemal podręcznikowe wstawki o konstelacjach gwiezdnych i budowie teleskopów nie dodały lekturze lekkości. Oczywiste dla każdego mieszkańca tej części Europy opowieści o nazistowskich prześladowaniach miały moc oddziaływania na pewno bardzo osłabioną przez czytanie w latach szklonych Opowiadań Borowskiego czy Medalionów Nałkowskiej. Wreszcie pojawienie się bohatera który usunął w cien wszystkich innych, cudownie niewinnego Quetina, którego powitanie na tym świecie można jedynie porównać do hołdów składanych parę tysięcy lat wcześniej pewnemu chłopaczkowi z Betlejem, nagle przemienia całą akcję w niedorzeczną dykteryjkę o możliwości cudu we współczesnym świecie.

Na pewno nie pomogły książce pół żartem pół serio wygłaszane poglądy polityczne Onno, które miały zapewne intrygować i rozbawiać czytelnika. Widocznie jednak z moim poczuciem humoru nie wszystko jest w porządku, bo większość z nich wcale mnie do śmiechu nie skłoniła, a niektóre, takie jak ten twierdzący, że: „Hitler był mężczyzną , ale droga wolnych wyborów doszedł do władzy tylko i wyłącznie dzięki zakochanym w nim niemieckim kobietom” (tamże, str 613), budziły jedynie podszyte niesmakiem niedowierzanie.

Myślę ze ta książka najlepiej służyć może tym, których wielkie zainteresowanie budzi sposób tworzenia tomiszcza. „Odkrycie Nieba” jest klasycznym przykładem tego, jak można nadać swojemu dziełu formę cegły, jest wręcz podręcznikiem do nauki jak pisać dużo i niezwięźle, jak barokowymi koronkami opisów opleść tekst, by szczelnie otuliły główny wątek i zwiększyły objętość książki kilkakrotnie. Jeśli chcecie dokładnie się przyjrzeć, jak się to robi, zapraszam do lektury.

mowa o: