Jestem inletektualistą. Poniekąd enklycopedią słów obcych, aurytotetem pierwszej kategorii. Nie idzie mi przy tym o to, by przechwalać się mym uniserwalnym wykształceniem, lecz jedynie o prezycję językową. Nie trzeba do tego zaliczyć gimzanjum. Wystarczy własna iwincjatyna.
Walter Moers „Kot Alchemika”, str 64
Jak tylko robi się zimno, odczuwam ciągoty do czytania opowiastek, bajek, historii nieprawdziwych. Dlatego kiedy słupek rtęci zaczął wskazywać poniżej 5 stopni, natychmiast chwyciłam za mojego ostatniego Moersa. Nie dość, że to że bajka, to jeszcze z kotkiem, a kot to najlepsze stworzenie na chłody, z tym swoim ciepłym mruczeniem, zaspaniem i miękkim futerkiem. Jeszcze żeby tak chciał siadać na kolanach. No ale nie wymagajmy za dużo.
Kot z Camonii może do pieszczochów nie należy, za to posiada dwie wątroby, niesłychaną pamięć i umiejętność prowadzenia rozmowy w każdym z istniejących języków. Nic dziwnego, że tak na naprawdę nie jest to kotek, tylko Mrukotek. Ten, z którym zawarłam bliższą znajomość, ma wyjątkowego pecha. Po pierwsze mieszka w Sledwai, miasteczku „ w którym występują najrzadsze bakterie i najdziwaczniejsze choroby: kaszel mózgu i migrena wątroby, świnka żołądkowa i katar jelitowy, szum uszny i depresja nerkowa. Krasnoludzka grypa dopadająca jedynie osoby poniżej metra wzrostu. Ból głowy godziny duchów, rozpoczynający się wraz z wybiciem północy i znikający punkt pierwsza, zawsze w pierwszy czwartek każdego miesiąca. Fantomowy ból zębów, dotykający wyłącznie ludzi, którzy noszą już sztuczne szczeki” (Walter Moers „Kot Alchemika”, str 9). Po drugie jego spokojne bytowanie ulega gwałtownemu pogorszeniu po śmierci jego pańci. Echo, bo takie nosi imię ten mrukotek, zostaje wyrzucony na bruk i na próżno błaga o nakarmienie słaniających się z osłabienia mieszkańców miasteczka. Bliski śmierci głodowej decyduje się na dramatyczny krok: wchodzi w układ z przeraźnikiem, okrutnym alchemikiem władającym miastem. W zamian za wikt obiecuje mu podarować własne życie, a właściwe potrzebny do eksperymentów tłuszcz z własnego grzbietu, po upływie księżycowego miesiąca.
W ten sposób Echo załapuje się nie tylko na potrawy najlepszego kuchmistrza Camonii, ale i na staż u wybitnego czarodzieja. Zamieszkuje z nim razem w niesamowitym zamczysku, poznaje z czasem jego słabości i zalety. A także jego szaleństwa.
Jak to w Camonii bywa, wszystko jest niezwykłe. Opisy dań serwowanych mrukotkowi doceni każdy smakosz z wyobraźnią, a każdy miłośnik bajkowych historii poczuje się nasycony czytając o ich cudownych właściwościach. Ponieważ kot i alchemik spędzają mnóstwo czasu razem, opowiadają sobie sporo historii, zaczynają tworzyć miedzy sobą dziwna relację i w pewnym momencie mrukotek zdaje się wręcz cierpieć na syndrom sztokholmski.
Jednak nie zapominajmy, że mamy do czynienia nie z przypowiastką psychologiczną, a z baśnią, która musi być sporządzona zgodnie z kanonami gatunku. Dlatego mamy taki a nie inny finał, brawurowością ocierający się prawie o śmieszność. Na szczęście olbrzymia wyobraźnia autora, poczucie humoru i umiejętność zabawiania czytelnika setkami niezwykłych pomysłów sprawiają, że każdy poszukiwacz prawdziwych bajek poczuje się w pełni usatysfakcjonowany.
mowa o: