na tropach tropików czyli tajemnicza wyprawa na Wyspę Łżę

wyspa 3

Moje zadanie polega na przerobieniu tego czegoś na słowa, a skąd wiem, że są właściwe, a nie inne, to demiurgiczna tajemnica z gatunku tych, nad którymi pisarka nie zastanawia się, tak jak nikt nie zastanawia się nad oddechem, zanim nie zacznie się dusić.

Joanna Bator Wyspa Łza, Str 95

Oto nasza autorka (wegetarianka w skórzanej kurtce, Biała Mzimu szukająca formy dla nazwania kierowcy tuk tuka, Nel która chce uchodzić za Stasia) otwiera przed nami nowy teatrzyk. Przestawia w nim co rusz ulubione rekwizyty: mroczna bliźniaczkę, czarne słońce, księżyc w rybach, niebo w gwiazdach, insekty w kątach, cynamon w laskach i posypce.

wyspa 7

Sam spektakl to zadziwiająca ekwilibrystyka, balansowanie na cienkiej linie pomiędzy literaturą, a grafomanią. Podczas którego stopa pisarki nieraz się omsknie, i autorka poleci to w jedną to w drugą stronę. Ta lina, po której stąpa, prowadzi do lustra, przed którym staje, wypatrując to siebie to kolejnych swoich alter ego. Jednym z nich jest Sandra Walentine, Amerykanka która zaginęła na Sri Lance bez śladu. I którą autorka rzekomo podczas swojej wyprawy na Wyspę Łzę chce odszukać. Idzie to jednak dosyć niemrawo, w końcu autorka więcej zmyśla niż znajduje na jej temat.
Zresztą, może prawdziwym celem jest tu jakieś piękne wielkie kłamstwo? Bo w końcu czym jest porządna literatura, jak nie dobrze zmyśloną historią? Tylko, żeby kłamstwo stworzyć we właściwy sposób, trzeba pomysłu i konsekwencji. Tymczasem tutaj nabrać się trudno.

wyspa 9
Już sama okładka przeczy opowieści o samotnej podróży, bo poza tytułem głosi, że pisarce towarzyszył fotograf. Czyli te wszystkie strachy, lęki i snucia samotnej kobiety to czysta bujda, poparta niejedną karkołomną przenośnią.

Choć tak naprawdę nie wiadomo po co się w tę historię zaplątał fotograf. Załączone do książki zdjęcia to wydawnicza katastrofa. Artystyczna niedokładność została poprawiona kiepskim papierem i odbitką, i jak by było tego mało, każde zdjęcie dostało wielką bliznę w postaci szycia przez cały środek. Tak zmasakrowane portrety Sri Lanki nie są już oryginalną koncepcją, ale niewybredną kpiną i z autorów i z czytelników. Chyba, że zamiarem wydawców było spotęgowanie poczucia groteski w miarę czytania i oglądania przez użytkownika.

Wyspa 8
Mam więc poszarpane zdjęcia i opowieści skorupki, pokawałkowane, bezkształtne i czasem krwawe, jak ten ślimak którego zaraz na wstępie rozdeptuje autorka. To wszystko zamiast historii paczłorka, złożonej z rozmaitych kawałków, ale w rezultacie tworzącej barwną, jakby nie było, całość. Tymczasem to tutaj to bardziej fragmenty felietonów, które może i fajnie by się czytało w co miesięcznych odcinkach, ale zgarnięte na jeden stos, nie wyglądają na finezyjną rzeźbę lecz górkę śmieci i odpadków.

wyspa 1

A Sandra Walentine? A kogóż ona tak naprawdę obchodzi, nikt chyba nie uwierzył, że zależało komuś na lekkomyślnej Amerykance łażącej samotnie po dżungli. Była tylko pretekstem do zbyt chyba egzotycznej podróży. Okupionej bezładnie napisaną książką. Dla szpanu nazwaną teaserem, choć w naszym języku najlepiej określa ją dźwięczne słówko chałtura.

mowa o:

wyspaP.S. I tak mamy następne laureatki konkursu. Dwie osoby, które kolejno odgadły, że będzie opisywany ten tytuł, to: Beata Brzozowska oraz tamaryszek. Ponieważ Beata była pierwsza, przysługuje jej pierwszeństwo wyboru wygranej. Obydwu zwycięzczyniom serdecznie gratuluję.

już nie dziecię

prof

Fachowość badaczy literatury nie zapewnia im pozycji gwiazdorskich, mistrzowskich, ale pewnie łatwiej bylibyśmy skłonni się z tym pogodzić, gdyby istniało większe instytucjonalne uznanie, gdyby ten pakt państwa z uczonymi był traktowany jako trwała wartość. A nie jest. Zastąpił ją system ścisłej normalizacji i kontroli produktywności. W humanistyce to metoda zabijająca.
Maria Janion w Prof. Misia, Str 24

To jednak jest możliwe, pomyślałam czytając tę książkę, że dwie kobiety spotykają się i nie rozmawiają o dzieciach, facetach i aferach w pracy. Potrafią mało mówić o sobie, a więcej o sprawach abstrakcyjnych, dywagować filozoficznie i literacko. Wolę gubić się w takich dyskusjach, niż w tych na temat zadań domowych piątoklasisty czy metod nauczania sześciolatków. Choć i z jednych i drugich rozmów nic konkretnego nie wynika, to te pierwsze dają przynajmniej sposobność do rozruszania inteligencji i pobujania w obłokach.
Dlatego mogłabym czytać rozmowy z Janion co miesiąc. Za każdym razem pewnie zwróciłabym uwagę na co innego. Przy pierwszym czytaniu krzywiłam się trochę na obgadywanie Norwida i zachwyty nad Herzogiem. Przy kolejnym przeglądaniu zatrzymałam się na dłużej na zapiskach z lat siedemdziesiątych, odszukanych z znienacka przez profesorkę. Nie tylko ich treść, ale i sposób w jaki opowiedziała o ich znalezieniu, wykluta z tego przypowiastka o wdzięczności rzeczy za szacunek do nich, uznałam za fascynujące. I tak sobie myślę, że warto byłoby sobie te książkę na dłużej koło łóżka położyć, na wieczorne oczyszczanie myśli z codzienności.

mowa o:

prof 1
P.S. I tak mamy pierwszą laureatkę konkursu. To Partycja odgadła, że rozmowy z Janion mogą się znaleźć wśród trzech następnych notek. Partycji serdecznie gratuję i proszę o informacje którą z książek w nagrodę wybiera. Będzie oczywiście kolejny zwycięzca/ zwyciężczyni, ale o tym w następnej notce.

czterysta jak z bicza (plus okolicznościowy konkurs)

Bialy kot 1

Nadeszła ta chwila, wyskakuje właśnie czterechsetna notka. Powinnam dygnąć, się zarumienić i pokrygowac, że nie wiedziałam, że będzie aż tyle, tak długo i na dodatek ze skromną, ale za to wyborną publicznością. Szampan zmyślony otworzyć, pstryknąć niewidzialną ręką, którą masz dla mnie i Ty, o upragniony i hołubiony czytelniku.
Tymczasem zamiast królika z kapelusza wyciągam białego kota, i polecam iść jego śladem, choć nie obiecuję na końcu krainy czarów. Za to mnogość krzywych zwierciadeł, szalonych podwieczorków, niedopitych herbat, jak zawsze u mnie gwarantowana. Książki niedoczytane i wyczytane do każdej kropki i kreski, osobiście krytykowane, czasem obśmiane, czasem eksponowane w zachwytach, będą serwowane jak zwykle. Zamiast kanapek z ogórkiem i ciasteczek z kremem. Dla tych, co wciąż będą mieli chętkę na więcej, niedawno pod hasłem buksy utworzyłam na facebooku spiżarkę, gdzie upycham to wszystko, co się do notek nie mieści.
A teraz w miejsce fanfar będzie konkurs. Prościuteńki, jak zawsze. Ot wystarczy zgadnąć, o jakich książkach będą zamieszone tutaj następne trzy notki. Do wygrania dwa wiecznie wychwalane na blogu tytuły:

konkursowe
Pomysły należy zgłaszać w komentarzach, wyniki ogłoszą się same podczas trzech następnych publikacji. No i żeby uniknąć zamieszania proszę Was przy odgadywaniu zagadki o wskazanie, który tytuł chciałybyście/chcielibyście wygrać.

Lizbona 11

nadal ten sam pies i nadal ten sam chłopiec

lampa

Żarówka osadzona na podstawie od lampy jest zbyt mała i słaba. Gdybym mógł cofnąć czas i wrócić do tamtego pokoju, wymieniłbym żarówkę, Tylko, że w ostrym świetle wszystko mogłoby się rozproszyć.
Patrick Modiano Przejechał cyrk, Str 52

Chłopiec ma lat naście, i tym razem, zamiast kryć się w hotelowych pokojach, zamieszkuje w opustoszałym mieszkaniu w Paryżu. Czyli niby daleko od willi Triste, ale nie do końca. Bo jego historia bardzo tamtą przypomina. Pojawia się niemal znikąd tajemnicza dziewczyna, za chwile duży pies. Rozpoczyna się romans, potem plany ucieczki, zacierania śladów. Dekoracje są inne, nie ma jasnych dni letniego kurortu, jest wielkomiejski zmierzch i znużenie. Ale cała reszta, no cóż, deja vu na co trzeciej stronie.
Dla nielubiących powtórzeń cenna będzie wskazówka, że między jednym a drugim Modiano trzeba sobie zrobić sporą przerwę. Ale tym wśród Was, którzy kochają zabawy z szukaniem różnic na dwóch, na pierwszy rzut oka, identycznych obrazkach, polecam czytanie ciurkiem. Będzie to bardzo inspirujące ćwiczenie dla wyobraźni i spostrzegawczości.

mowa o:

Modiano

Very Italiano

Ristorante

Na krzywo wydartej z zeszytu kartce było zapisane ”dzwonili Vizzallo Guito Serra falle Losconte pana pszyjaciel Zito Rotono Totano Ficuccio Cangialosi znowu ponownie Serra Falle z bolonii Cipollina Pinisii Cacomo” Motalbano zaczął się drapać po całym ciele. Musiała to być jakaś tajemnicza forma alergii, lecz za każdym razem, kiedy czytał pismo Catarelli, nieuchronnie dostawał ataku świądu.
Andrea Camilleri „Głos Skrzypiec”, Str 52

Świeżutkie gotowane dorsze z listkami laurowymi, delikatne talarki cukinii, potrójna porcja morszczuka, makaron z sosem o nazwie żywy ogień ( sól, oliwa czosnek, czerwona suszona papryka w dużej ilości) jagnięcina z oregano i cebulą, sernik, kiełbasa z rusztu, rurki z kremem, oto czym mniej więcej się zajadał bohater czytanej niedawno przeze mnie książki. Zwał się Motalbano i był pierwszym włoskim detektywem w mojej karierze czytelniczki kryminałów. Przyznaję od razu, różnił się bardzo do delikatnej Panny Marple, ględzącego Poirota. Trochę więcej mógłby mieć wspólnego z prywatnym detektywem Strikem. Tyle, że był znacznie mniej od niego uprzejmy.
Montalbano jest postacią barwną, podobnie jak i jego współpracownicy. Kłócą się z temperamentem, walczą z systemem i nie ustają w próbach rozwiązania kryminalnej zagadki. Którą jest morderstwo niezwykle pięknej blondynki. Samo rozwiązanie tej tajemnicy jest takie sobie, dlatego lepiej skoncentrować się na otoczce kulturowo społecznej książki. W której daje się poczuć humor i smaki Włoch. Mnie po tej lekturze tak wzrósł apetyt na włoskie specjały, ze musiałam pójść na najlepsze linguini arabiata w mieście. Które tutaj serwują, no gdzie? W Kawiarni Wiedeńskiej. Tak to u nas, w Galicji, bywa.

mowa o:

Camilleri

pierwsza dobra tego roku

botoks

Czy należy pani do tych niewiast, które uważają, że kobieta nie jet spełniona, dopóki nie wyjdzie za mąż? -spytała Beatrice, przysuwając się bliżej pani Jekyll.

-Uważam, że nie jest spełniona, jeśli nigdy nie myśli o sobie.

Ivy Compton -Burnett „Dom i  jego głowa”, str 253

Po tej książce powinnam wejść na ceneo i poszperać w ofertach botoksu, bo mi się zmarszczka na czole pogłębiła niejedna. A może to już są bruzdy??? Na razie skorzystam z grzywki i westchnę nieskromnie się chwaląc, że tak oto wkroczyłam w Nowy Rok oddając pierwszeństwo radościom umysłu nad pięknem mego ciała. A przynajmniej niewielkiego jego obszaru.
Zamówiłam sobie pod choinkę lekturę trudną, w sposób, jak się okazało, nieprzewidywalny. Bo bałam się widniejącego w zajawkach słowa dramat, a tymczasem więcej wysiłku kosztowała mnie nie akcja książki, ale jej styl. Niby na pierwszy rzut oka dialogi w czytaniu powinny być łatwe. Ale to nie ten przypadek. Tutaj bez przerwy toczą się rozmowy, wykwintne, podrasowane konwenansem, ironią i cynizmem. Podszyte wielką rozmaitością szczelnie ukrywanych uczuć. I by to dokładnie wyłapać oraz docenić, trzeba się mocno skoncentrować, dać się ponieść naturalnemu odruchowi podnoszenia brwi.
Nie łudźcie się, że chodzić będzie tylko, jak na wstępie, o słowne potyczki małżeńskie. Nieznośny samiec epoki wiktoriańskiej, czytaj samolubny despota, ojciec i zarządca rodziny, to tylko jedna z wielu postaci wielbiąca zawiłości frazy i cięte riposty. Dzielnie mu sekunduje starsza córka, która potrafi odpyskować nie łamiąc dziewiętnastowiecznych zasad obowiązujących należycie wychowaną panienkę.
Są tu jednak panienki inne, które zaskakują już nie tyle inteligencją, co niesłychanym talentem do miksowania egzaltacji, bigoterii i zwykłego wścibstwa. Z jakąż radością rzucają się w możliwość służenia bliźniemu swoją wiecznie paplającą osobą. Ci bliźni, rzecz jasna, starają się bronić, wypowiadając mniej lub bardziej uszczypliwe kwestie pod ich adresem. Pod powierzchnią tych salonowych i przykościelnych rozmów rozgrywa się faktycznie rodzinny dramat, który stopniowo przemienia się w kryminał. Tworzy się z tego mieszanka piorunująca, od której ciężko myśli i oczy oderwać.
I nie dajcie się zwieść temu, co mówi w posłowiu Francine Prose, sugerując, że taki tekst mogłaby stworzyć pijana Jana Austen. Jeśli drinknieta Jane Austen miałaby być tu autorką, to jedynie, gdyby zamiast owocowej wódeczki łyknęła martini ekstra dry z bardzo gorzką oliwką.
nużąco błyskotliwa, zjadliwie zabawna:

IvyPS. Dziękuję Maiooffce za zwrócenie uwagi na te książkę .

przeczytane 2014

prezent

Nowy Rok zastał mnie wśród oparów herbaty malinowej i ziółek do inhalacji. Najwyraźniej w pakiecie podchoinkowym znalazł się dla mnie, pośród innych atrakcji, i porządny wirus. Smarkając i kichając zanurzyłam się z rezygnacją w stan podgorączkowy, w miękkość poduszek, chusteczek i książkowych kartek. I tak zupełnie nieprzewidzianie rozpoczęłam Rok 2015 pobijając rekord czytelnictwa. 4 książki w ciągu tygodnia, dawno nie miałam takiego lekturowego tempa. Co to były za książki opowiem później, bo teraz mam do spełnienia inne obowiązki. Tak jest, z ociąganiem, ale jednak, zabieram się za czytelnicze podsumowanie roku 2014.

Zacznę od największego osiągnięcia, którym dla mnie było zakończenie cyklu Prousta. Jednocześnie ostatni tom serii, Czas odnaleziony, załączam do wykazu książek które w zeszłym roku przeczytać było warto. Co jeszcze? Jeśli już mowa o lekturach w duchu wspomnień, to koniecznie muszę odznaczyć za atmosferę, za pisarki warsztat, za tzw całokształt, Wyznania Patrycjusza Marai.
Ze wspomnień blisko do biografii, i w tej kategorii chciałabym wyróżnić Beksińskich Grzebałtowskiej i Baronową Jazzu Hannach Rotschlid.
A teraz czas na to co lubię najbardziej czyli beletrystykę. Zacznę od przyjemnych zaskoczeń, czyli Chmurdalii Joanny Bator, za którą się wzięłam pokonując liczne opory. Na szczęście się okazało, że było warto. Jednocześnie z radością zaliczę ten tytuł do czołówki najbardziej odjechanych książek zeszłego roku. Obok niej zaraz będzie Ugrofijska Wampirzyca Noemi Seesi.
Na osobny akapit zasługują kryminały, bo mam wrażenie, ze w zeszłym roku czytałam ich wyjątkowo dużo. Do najbardziej udanych (i wyczekiwanych) zaliczę Zbrodniarza i Dziewczynę Witkowskiego. Tuż za nim Wołanie kukułki Rawling i Przystań nieszczęsnych dusz Marthy Grimes.
Z książek lekkich łatwych i przyjemnych szczególnie dobrze wspominam Moją Podróż po Imperium Agathy Christie.
Z Tych mniej łatwych i przyjemnych, ale do czytania dobrych za godne wymienienia uważam: Ptaszynę Dezso Kosztolanyi i Oszustki Kerstin Ekman.
Największą i jednocześnie najprzyjemniejszą niespodzianką zeszłego roku była dla mnie niewątpliwie literacka nagroda Nobla. Największą, bo nazwisko zwycięzcy było mi do tej pory kompletnie nieznane. Najprzyjemniejszą, bo okazało się, że laureat jest autorem książek, które czyta mi się wyjątkowo dobrze. I jak rzadko jestem szanownemu noblowskiemu gremium wdzięczna za zwrócenie uwagi na Modianowskie pisanie.
I na koniec, wypada ogłosić tytuł, który zasługuje na największe wyróżnienie. Zdaje się w tym przypadku będzie bez niespodzianek, bo wspominałam go już wielokrotnie. Najlepsza książka jaka czytałam w zeszłym roku jest bez żadnych wątpliwości Zbójecka narzeczona Margaret Atwood.

mowa o:

kolaż zeszłoroczne