Jesteśmy z ludźmi w zażyłej przyjaźni i faktycznie wydaje nam się że to przyjaźń na całe życie , i któregoś dnia ci ponad wszystko przez nas cenieni, ba, podziwiani, ostatecznie wręcz kochani ludzie rozczarowują nas i budzą odrazę, zaczynamy ich nienawidzić i nie chcemy mieć z nimi więcej doczynienia, myślałem w uszatym fotelu, a że nie chcemy ich przez całe życie ścigać naszą nienawiścią, jak pierwotnie ścigaliśmy sympatia i miłością, wykreślamy ich po prostu z pamięci.
Thomas Bernhard „Wycinka”, Str 47
Cala akcja powieści toczy się w ciągu jednego wieczornego przyjecia, na którym zbiera się spora grupa ludzi. Brzmi znajomo? Ale nie łudźmy się, nie będzie tu uroczej pani domu, która wcześniej sama kupiła kwiaty żeby przyozdobić biesiadny stół. Zamiast państwa Dalloway mamy Auersbergów, a strumień narracji jest potokiem gorzkich rozmyślań jednego z ich gości. Dawny przyjaciel rodziny siedzi w fotelu i ma za złe. Wspomina i wypomina, zieje ogniem, pluje jadem i rozdziobuje na drobne strzępy dawne relacje i znajomości. Przeliczy się ten, kto będzie tu szukał wyrafinowanych form wyrażania nienawiści. Narrator jest dosadny, szczery, precyzyjny w określaniu tego, co jest, co było między ludźmi, których spotyka na nieszczęsnej artystycznej kolacji. Wszystkie jego wnioski można nazwać jedynie okrutnymi prawdami. Poddaje szczególnej analizie to jak ludzie zmieniają się wobec siebie tylko dlatego że się lepiej, za dobrze wręcz, zaczynają poznawać. Bo przecież nie tylko z ubrań człowiek wyrasta, także relacje z innymi stają się z biegiem lat zbyt ciasne, zaczynają uwierać, robią się nieodpowiednie, powodują uczucie dyskomfortu i w rezultacie zbyt ostre widzenie wad i błędów. W pewnym momencie dochodzimy do granicy poznania człowieka i wtedy możemy się tylko odwrócić i biec. Jak najdalej i w kierunku który zapewni największy dystans.
Szkoda sie okłamywać, że autor miał na myśli jedynie środowisko artystyczne. Wiedeńskich niespełnionych kabotynów tchnących fałszem przy każdym słowie i geście. Jeśli czytelnik zdobędzie się na uczciwość wobec siebie i swojej pamięci, to szybko przyzna, że opisy sytuacji i osób może porównać do tych znanych z własnej przeszłości. Jednak nie należy liczyć na to, że Bernhard, odsłaniając tak dużo, zafunduje nam pokazanie całej prawdy. Nie ma tak dobrze, żadnych iluminacji i objawień, za to sporo monotonnego ględzenia, z którego od czasu do czasu wypływa na powierzchnie zdanie, akapit, wart wrzucenia do osobistej ksiegi cytatów. Na koniec odczuwa się jedynie wielkie uczucie ulgi, że wreszcie przebrnęło się przez potok wyrzutów i pretenesji i będzie można sięgnąć po coś bardziej sympatycznego w czytaniu. Niejeden pewnie podda się końcowej sugestii autora i sięgnie do klasyki sławiącej naturę. Może i warto sprawdzić, czy faktycznie Walden is the answer.
mowa o: