– Na przykład ty nie wyglądasz na kogoś bardzo religijnego.
– Przeciwnie. Jestem bardzo pobożny.
– Nie wierzę. Nie widziałam cię u komunii.
– Bo nie jestem katolikiem. Jestem ortodoksyjnym egoteistą.
Pablo Tusset „Najlepsze co może się przydarzyć rogalikowi”, Str 147
Jeszcze sto stron i zaczęłabym bekać po jedzeniu, drapać się przy byle okazji po brzuchu i co pięć minut poprawiać spodnie w kroku. Na szczęście książka kończy się w na tyle stosownym momencie, że bez większych trudności wróciłam po jej zamknięciu do właściwej sobie postaci miłego dziewczęcia, które nawet dygnąć potrafi. Niemniej lektura dała mi szanse zagnieżdżenia się na trzy wieczory w ciele trzydzistoparoletniego opijusa i obiboka, stroniącego od wszelkiej odpowiedzialności bywalca barów i spelun.
Pablo, protagonista i narrator mojej najnowszej lektury, opowiada swoja historię na tyle sugestywnie, że wejście w jego skórę nie wymaga specjalnego natężenia wyobraźni. Oczywiście trzeba się pogodzić z tym, że bohater jest szukającym przygód macho, który z upodobaniem i wielką dokładnością opisuje wykonywane przez siebie wszystkie czynności fizjologiczne. Pewnie, że robi się to tu i ówdzie obrzydliwe. Ale na szczęście opowieść o dwóch braciach, jednym nieudanym, i drugim zawsze zadowalającym oczekiwania rodziny, jest naprawdę niezłą lekturą sensacyjną, wartą paru poświęceń. Supsens polega na tym, że w pewnym momencie lepszy z braci, podpora rodzinnej, wartej grube pieniądze firmy, znika. Całą akcję poszukiwawczą ma przeprowadzić, w charakterystyczny dla siebie sposób (czyli upijając się i upalając przemian), ten gorszy członek rodziny. Zaczyna się mnożenie tropów i śladów, błądzenie po dziwnych kątach Barcelony, wreszcie przeistaczanie się obdartusa w eleganckiego milionera, za pomocą tej czarodziejskiej różdżki, jaką okazuje się karta i pin do braterskiego zasobnego konta. Robi się z tego niezła fiesta, okraszona na dodatek moim ulubionym, cynicznym, poczuciem humoru.
Finał całej opowieści jest niedorzeczny, jak to zwykle przy sensacjach bywa. Ale i też dający okazję do cichutkiego chichotu. Dlatego właśnie, pomimo, że nie zaliczam książek akcji do mojego ulubionego gatunku, bawiłam się przy tej lekturze całkiem dobrze. Lepiej niż przy wyrobach z fabryki Padury czy Mendozy.
mowa o: