powieść

Przy moim braku podstaw teoretycznych nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystkich największych filozofów naszych czasów prześladuje jedna i ta sama sprzeczność: wszyscy aspirują do stworzenia odmiennej myśli, ale wszyscy myślą to samo o kobietach. Nie wydaje się to panom ogromnie zabawne, panowie? Jestem pewna, ze zostały jeszcze kanapki z palmito.

Andres Neuman „ Podróżnik Stulecia”, Str 111. 112   

 

Ale się załapałam. Zaczarowana dorożka, czarodziejska góra, mglista magii toń. Nie wiem do końca które właściwe by było, pewnie wszystko. Choć tak naprawdę nie dorożka, a dyliżans, który wjeżdża do niemieckiego miasteczka Wandernburg. A wiezie niejakiego Hansa. Nie Castropa, chociaż podobieństwo jest sugestywne i sugerowane potem nie raz. Castrop przyjechał w odwiedziny do sanatorium tylko na trzy tygodnie i został na parę lat. Hans miał przenocować się w gospodzie i ruszyć dalej, utknął prawie na rok. Nie dostał co prawda gorączki, ale jakoś ciągle nie mógł zdążyć na dyliżans, a potem się zagapił na kataryniarza, a jeszcze później na pewną mieszkankę Wandernburga. Prawie jak Kławdia ujęła go sposobem poruszania dłońmi, pochyleniem karku. Nazywała się Sophia i mądra okazała się rzeczywiście. Ambitna również, bo prowadziła salonik kulturalno oświatowy, czwartkowe wieczory intelektualne, na które dosyć szybko Hansowi się udało wkręcić. I tam dopiero kwitła erudycja i filozofia, toczyły się długie dyskusje mocno przypominające rozmowy gruźlików Tomasza Manna. Nie jest to lekkie w czytaniu, ale nie tego przecież należy się spodziewać po książce wyraźnie utrzymanej w dziewietnastowiecznej konwencji. Chociaż może nie tak do końca, bo w pewnym momencie bohaterowie bardzo współcześnieją i retro zaczyna przechodzić w erotykę i obyczajowość rodem co najmniej z końca wieku dwudziestego. Tempo akcji jednak się nie zmienia, powoli tylko zasklepiają się poszczególne wątki, aż chciałoby się krzyknąć do autora nie wszystko naraz, niech się tak po kolei nie zamyka każda historia w tej książce zawarta. Ale jednocześnie chce się podziękować, za piękno i precyzję, za kunsztowność całości ubranej w ręcznie zdobione szatki mistrzowskiego stylu.

warto:

nowości

Choinka z domu wyprowadzona, a mnie się ciągle nie udało opisać tego, co pod nią znalazłam. Nowy Rok zaczynać od zaległości nie należy. Natomiast można od dobrego filmu i ciekawej książki. Rolę tego pierwszego skutecznie spełni „Carnage”. Zresztą nie wiem, czy to prawdziwy film, czy kolejny teatr telewizji. Najważniejsze, że efekt jest świetny, widać, że Polański z ukontentowaniem przywala amerykańskim, niegdysiejszym współziomkom. Ciekawa bardzo jestem, co oni teraz z tym straszliwym portrecikiem, zmalowanym przez pana Romka, zrobią. Albo wykażą się wspaniałomyślnością, poziomem i samokrytyką i przyjmą z wymuszonym zachwytem, albo też się obrażą i okrzykną cynicznym wyrobem wygnanego frustrata. Jakby się nie zachowali, nie ma co czekać na reakcję Oscarowego gremium, tylko trzeba sobie zafundować bilet do kina i pójść samemu zobaczyć, bo naprawdę warto. Zwłaszcza, że tę opowieść o Nowojorczykach można i należy odnieść do każdego przedstawiciela klasy średniej tzw cywilizacji świata zachodu.

I to by było tyle odstawiania paramount pictures na dziś, teraz czas na pokazanie stosu usypywanego od Świąt.

Na samym szczycie widnieje Bakuła, i nie jest do deja vu z poprzednich notek, tylko spełnienie zachcianki, żeby sobie te książkę doczytać i powtarzać co jakiś czas. Potem jest Air Babylon, który dostał się pod choinkę komuś innemu, a mnie tak piliło żeby sobie go przejrzeć, że zdecydowałam, że nie będę czekać aż właściciel skończy książkę i sama ją sobie zafundowałam. Miasto Aniołów wypatrzyłam na blogu Moje książki. Przyjemną niespodzianką była niska cena i wysoka jakość wydania. O treści jeszcze nic nie mogę powiedzieć. Dalej jest podchoinkowe zamówienie, czyli zeszłoroczny laureat Bookera, Kwestia Finklera. Potem nieoczekiwany i bardzo trafiony podarunek świąteczny od Maiooffki, Obietnica poranka Romain Gary, za który serdecznie dziękuję. Kolejne prezenty świąteczne to Parrot i Oliwier w Ameryce cenionego przeze mnie Petera Carey’a, Puls Juliana Barnesa i rodzimy przebój czyli Drwal Michała Witkowskiego. Poniżej są podarki ode mnie dla mnie, wśród których najnowszymi są Muleum autora chyba wszystkim znanego Doppler’a, Erlenda Loe i Domy Pisarek Sandry Petrignani. Pod nimi znajduje się wielkie tomiszcze Podróżnika stulecia Andresa Neuman’a, o którym powinna być następna notka. Solidne podstawy stosu stanowią Listy Lem- Mrozek i Historia Stroju Maguelonne Toussaint-Samat.

Tym sposobem dokonałam prezentacji najświeższych nabytych tytułów i ze spokojnym już sumieniem mogę zabrać się za czytanie o ulubionym miejscu zamieszkania Virginii Woolf.

mowa o:

 

zaprzeszły

Zima wygląda wciąż na nierozpoczętą, a przynajmniej na rozmamłaną. Natomiast stary rok wciąż wydaje się niezamknięty, nie wiem jak u Was, bo u mnie zostało tyle spraw niezakończonych. Tutaj zajmę się jedną z nich, czyli ostatnią zeszłoroczna czytanką. Był to kryminał, zgodnie z choinkowa tradycją czytany przed przemienieniem go w gwiazdkowy prezent. Co do której to przemiany mam poważne wątpliwości, ale o tym później.

Sherlocklista jak sam tytuł wskazuje, jest oparta na przygodach Conan Doyle’a a także jego fanów. Mamy tutaj dwa watki; jeden współczesny, z ciamajdowatym, ale oczytanym w całym Sherlocku protagonistą, drugi umieszczony w czasach twórcy Sherlocka, opowiadający mniej lub bardziej zmyślone szczegóły z jego życia. Dzięki temu zabiegowi są i dwie zagadki kryminalne: jedna dotycząca tajemniczej śmierci odkrywcy zaginionego dziennika Conan Doyle’a, druga to rozsupływana przez samego Doyle’a tajemnica morderstw młodych dziewcząt. Od razu powiem, że o wiele bardziej trafiała do mnie cześć przeszłościowa. Ta z roku 2010 wydała mi się jakaś nijaka, bezbarwna, bez napięcia, może nie nudna, ale schematyczna i za gładka. Rozwiązania zagadek tez mnie nie zachwyciły, i z pewnym zrozumieniem zauważyłam brak entuzjazmu u osoby obdarowanej książka. W rezultacie żałowałam, ze nie zdecydowałam się raczej na inny sherlockowy tytuł szturmujący rynek w tym czasie. No ale nie ma co się użalać nad zeszłorocznym śniegiem (a był w ogóle jakiś?). Trzeba się skoncentrować nad zapowiedzią nowych opadów, nadejściem świeżych stosów, godnych czytania lektur, czytelniczych oczekiwań. O czym mam nadzieje opowiedzieć w kolejnych, już bardziej tegorocznych notkach.

mowa o:

podsumowanie



Ognie puszczone, dym opadł, kolory wróciły do normy i można się zabrać za czynności porządkowe. Dotyczące roku zeszłego oczywiście. Czas się zastanowić o czym warto na dłużej pamiętać, z tego co już było. Jeśli o filmy chodzi, to wybór mam prosty. Na pewno najlepszym, co w kinie widziałam w zeszłym roku, była Melancholia. Reszta była co najwyżej poprawna, ze Szpiegiem (tinker, tailor, soldier, spy)  włącznie.

A jeśli mowa o książkach, to sprawa nie jest już taka prosta. Otóż nie było jednej super hiper ponad inne. Niewykluczone ze będzie nią ta, która napoczęłam pod koniec roku, Nie zakończyłam, bo coraz to wpadały inne tytuły, które trzeba było przeczytać albo przejrzeć przed umieszczeniem pod choinką, Dlatego jestem ciągle w jednej trzeciej tej książki, i sza, bo nie wiem, czy dalej będzie równie dobrze jak jest. Nie chwale, bo a nuż autor przywali niesforną końcówką, tak jak Peter Carey i cały zachwyt pójdzie się paść.

Tymczasem czytelniczych zadowoleń w tym roku i tak dostarczyło mi kilka lektur, wiec jest co wspominać. Panna Brodie i Splendor zasługują na najwięcej dobrych słów. Należałoby też wymienić Kopera z elitami artystycznymi dwudziestolecia i pogawędkę z Czubaszek. Poza tym dalej kontynuowałam znajomość z Tove Jansson i bardzo zżyłam się z Hanną Bakułą oraz Agnieszką Osiecką. Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że w zeszłym roku miałam lekką obsesję na punkcie obu pań, która jednak została znormalizowana ilością przeczytanych na ich temat lektur.

Na szczęście nie byłam zupełnie monotematyczna i sięgnęłam po literaturę faktu, czyli schwalonego również u mnie Szczygła. Natomiast w krainę fantazji i snów odpływało mi się najmilej przy pomocy prozy japońskiej. Nawet pokusiłam się o zgłoszenie udziału do japońskiego wyzwania, którego jednak nie zrealizowałam. W ramach śledzenia cięższych stanów świadomości sięgnęłam po interesujące Imigracje Malanowskiej i fascynującą biografię Assi Wevill.

Tyle udało mi się dokonać. A co nie wypaliło? Czytanie Bolano i Franzena, zachwyt nad Mulischem i Houellebecq’iem.  Udział w Targach Książki. Choć to może i dobrze, bo za każdym razem, kiedy zaczynam żałować, że mnie taka atrakcja ominęła, sięgam sobie do notki na temat targów sprzed kilku lat i gdy mi się przypomina, jak strasznie było, to się cieszę, że tym razem sobie odpuściłam. Zresztą główną atrakcją najbliższej mi, krakowskiej imprezy, są w ostatnich latach wielcy nieobecni. Dwa lata temu nie dotarła na targi Herta Muller, w tym roku był to laureat Goncourtów. Obstawiam, że w roku obecnym uczestnicy będą oglądać krzesło niezajęte przez Transtromera.

I tym sposobem moim pierwszym noworocznym postanowieniem jest trwanie z dala od oficjalnie organizowanych imprez książkowych. Poza tym chce mniej kupować i zająć się tym, co jest w domu i w bibliotece. Warto byłoby też mniej tłuc się po necie i zyskany czas spożytkować na czytanie. Na przykład takiego Bernharda czy Barnesa. Zabrać się za biografię Miłosza. Nie porzucać Nabokova i Cortazara. Sięgnąć po zachomikowaną Byatt. Sprawdzić czy słusznie chwalony jest Theroux. I pogrzebać w bibliotece za klasyką, za wielkimi zapomnianymi, wyśmienitymi niewznawianymi. Oby coś z tych planów wyszło.

mowa o: