ta pieprznięta słowiańszczyzna

tradycja

Telexpress i Europa! Na prognozę pogody codziennie zaprasza szampon przeciwłupieżowy. Świat zwariował, krowy w kombinatach piją wino i słuchają muzyki poważnej, kometa w planetę leci wycelowana. W telewizji wybory prezydenckie, facet jakis lewy w czarnych okularach i z czarną teczką, jak filip z konopi.

Michal Witkowski „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej”, str 66

Ostatnio wiele się wydarzyło: odzyskałam wiarę w Michaśkę, odkurzyłam wspomnienia, wywołałam horrory z wypisów szkolnych. Wszystko za jednym zamachem, suzamen, ostatnią lekturą. Ech, Baśka, że westchnę jak pan Wołodyjowski, stosownie do lektury tytułu. Tego gościa jednak tam nie było, ale za to cała reszta i przyjaciele owszem.

Bo w tej książce Michaśka prowadzi lombard. Taki dosłowny, fizyczny z rupieciami byłych pracowników kopalni. I taki metaforyczny, z hasłami i marzeniami epoki przemian, czyli lat dziewięćdziesiątych. Tudzież z polskim zaśpiewam i przytupem, z ojczyźnianym zapleczem religijno biznesowo chwackim. Gdzieś po kątach snuje się Goplana, mniej przezroczysta niż zwykle, bo bywała w solarium. Ma tipsy zamiast paznokci, kolczyk w nosie i serwuje zupki z proszku.

Inną część książki obejmuje patronatem Mańka Badziew, przygłupia i brzydka wytwórczyni moherowych beretów.

Takie towarzystwo spotyka na swojej drodze, wędrujący do Lichenia, niczym Dorotka do Szamragdowego Grodu, bohater książki. Rozmodlony i chytry, pół Żyd pół Polak, w ręce trzyma posążek Matki Boskiej, na piersi dyndają mu wzięte w zastaw perły. Zwidy ma przeróżne: od trzech czarownic Makbeta, po sarmacki zamek świeżo upieczonego biznesmena. Jest straszno i śmieszno, czyli rodzimo. Kto pamięta czas powstawania naszej wolnej i kapitalistycznej ojczyzny, ten uśmiechnie się z nostalgią na wspomnienie zapiekanek i lodów po włosku kręconych. Kto czasy te zna tylko z opowieści, naczyta się i zdziwi, czy mogło tak być na serio. Zaliczam się do tych pierwszych i uroczyście zapewniam, że owszem. Żadna to dziwna bajka, ale opowieść zupełnie prawdziwa, zmyśleniem michaśkowym tylko lekko okraszona.

Michaśka wiadomo, polonista, język ma giętki niby ten wąż, co śliską piersią dotyka się zioła, to liźnie balladkę, to chapnie litanię, to rodzimego rocka łyknie. Wybełta, wymiesza , przeżuje, i coś takiego wypluje, że każdy z przyjemnością łyknie. Nawet Maria Janion, guru naszej słowiańskiej chucpy romantycznej. Dowód jest na końcu książki, w postaci przychylnego komentarza. Pod którym sama chętnie bym się podpisała.

mowa o:

Barbara