poetka, belferka, feministka

Żyndowie przyglądają się z podziwem, jak sobie urządza samotne, bezdomne życie. Ale to ona współczuje gospodyni, która spędza życie  na troszczeniu się o kilkanaście osób, a w wolnej chwili zanosi paczki do więzień, do swoich sióstr: „po cóż wychodziła pani za mąż? Po co pani się tym wszystkim zajmuje? Tak, to zostałaby pani moją sekretarką”-mówi, niekoniecznie żartem, któregoś dnia.

Joanna Kuciel-Frydryszak „Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie”, Str 307

Co za Kobieta! Tak sobie wzdycham po zamknięciu tej książki. Czyli biografii Kazimiery Iłłkowiczówny. Poetki bez przekonania, urzędniczki z zawodu, sufrażystki siłą rzeczy, katoliczki z biegiem czasu, nauczycielki z rozsądku. Wydaje się, że w jej jednym życiu nastąpiła kumulacja losów samodzielnych kobiet ubiegłego wieku.  

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie illa-2.jpg

Urodzona jako nieślubne dziecko, osierocone wcześnie przez matkę, wychowywane przez mądrą arystokratkę, miała dość werwy i rozsądku, by się rozejrzeć w świecie i nauczyć biegle kilku języków. Ta umiejętność była jej całym posagiem i trzeba przyznać, że dobrze go wykorzystała. Najpierw jako pracownica przedwojennego MSZtu, potem jako sekretarz Piłsudskiego. Zdolności pisarskie też pewnie jej się przydawały, do sporządzania odpowiedzi na stosy listów pisanych do Marszałka.

Zdolności przewidywania niestety nie posiadała. Latem 1939 roku zrobiła gruntowny remont mieszkania, a opuszczając je we wrześniu wzięła tylko jedną walizkę, jedną torbę i Remingtona. Była pewna, że wyjeżdża na klika dni, wróciła po ośmiu latach. Jej warszawski dom przestał istnieć, a dzielenie jednego pokoju z siostrą i jej córkami szybko stało się nie do wytrzymania dla wszystkich zainteresowanych. Wpadła więc na pomysł, by się przeprowadzić do Poznania.

Tam, w tzw kwaterunku, zamieszkała w wielkim trzydziestometrowym pokoju, ale z innymi lokatorami musiała dzielić się kuchnią i łazienką. Szybko zorganizowała sobie życie, choć nie bez zdziwienia przyjęła fakt, że jej, doświadczonej pracownicy biurowej, nikt nigdzie nie da posady. Nie mogła pojąć, że ważniejsza od umiejętności jest jej rzekomo sanacyjna przeszłość. Nie złościła się jednak, nie złorzeczyła, tylko zakasała rękawy i wzięła się do takiej pracy, jaką mogła wykonywać bez problemów. Czyli do nauczania języków obcych.

Ufff, to zaledwie kilka ciekawostek z życia tej niezwykłej kobiety. W książce znajdziecie znacznie więcej niesamowitych opowieści. Jak choćby te o  jej przyjaźni z Tuwimem, relacjach ze współlokatorami czy z uczniami  pobierającymi u niej lekcje.

Nie można zapomnieć o poezji i prozie i Iłłakowiczówny, choć ona sama nie traktowała swoich dzieł z estymą. Wykonała też wielką pracę translatorską tłumacząc Annę Kareninę, dzieło uznane przez krytyków literackich za kongenialne. Jako entuzjastyczna czytelniczka Anny K zgadzam się z tą opinią w stu procentach, a czytanie o zmaganiach Poetki z tekstem Tołstoja wywołało u mnie wypieki na policzkach i uśmiech na twarzy.

Tak, trzeba przyznać, że życie, twórczość, wreszcie sama postać Iłłakowiczówny, warte są solidnej opowieści. Na szczęście udało się ją autorce „Iłły” stworzyć z polotem i dbałością o fascynujące szczegóły.

mowa o: