wszyscy wiemy, że bardzo bogaty wdowiec, młody jeszcze, przystojny, o dobrodusznym usposobieniu, może niekiedy spotkać miłą kobietę, która pocieszy go w samotności i otoczy opieką jego dzieci pozbawione matki.
Wiliam M. Thackeray „Wdowiec Lovel”, str 88
Epoka wiktoriańska. Tam właśnie spędziłam najsroższe dni tegorocznej zimy. Portiery, draperie, nie zawsze grzejące kominki. I pełno ludzi. Zauważyliście, jak w domach epoki wiktoriańskiej jest tłoczno?
Na przykład jest pensjonacik, w którym przemieszkuje bohater i narrator przeczytanej przeze mnie powieści. To samotny kawaler, jednak cały czas ktoś koło niego jest obecny. Albo kolejny głośny sąsiad, albo jedno z dzieci właścicielki domu. Albo wszędobylski chłopiec na posyłki. Każdą z tych osób nasz bohater mniej lub bardziej się interesuje. Najmocniej nastoletnią Elżbietą, która usiłuje wspomóc matkę w utrzymaniu rodziny. Gromadka dzieci i niefrasobliwy ojciec potrzebują sporo pieniędzy, więc dziewczę, choć nieśmiałe i skromne, poświęca się występując w wodewilu.
Cały czas jednak udaje jej się utrzymać imydż niewinnej panienki i we właściwym czasie awansuje na guwernantkę. Po małej praktyce u wuja, znajduje zatrudnienie u przyjaciela narratora, tytułowego wdowca Lovela. I tu dopiero zaczyna się spektakl!
Wiecie przecież, jak to w tych czasach bywało. Kobiety mogły liczyć tylko na utrzymanie mężczyzn. To były bezradne niewolnice sytemu. Który jednak gnębił nie tylko damską część społeczności. Bo siłą rzeczy panie musiały wyrobić w sobie instynkt, który je przepoczwarzył w cwane i nieustępliwe sępy, wytrwałe i uparte w pilnowaniu swojej, zamożnej, zdobyczy. Tytułowy Pan Lovel, człowiek bardzo majętny, utrzymuje nie tylko służbę i dwójkę dzieci, ale własną matkę i teściową. A nawet matkę guwernantki i jej przychówek.
Świadome swych interesów i ich zagrożeń, matki i świekry pilnie strzegą swego pupila przed ponownym ożenkiem. Nic wiec dziwnego, że nakłonienie takiego osobnika do złożenia prośby o rękę, graniczy z cudem. Okazuje się jednak, że znalazł się ktoś, kto temu zadaniu sprostał. Kto to był, niech będzie tajemnicą, a zarazem zachętą do przeczytania tej książki. Dowcipnej, napisanej z wdziękiem. Z lekką ironią odmalowującej portrecik epoki wiktoriańskiej.
Tylko na koniec nie mogę powstrzymać się od konkluzji, że gdyby Angela Merkel miała zdolności dyplomatyczne wiktoriańskiej panienki, konflikt na Ukrainie byłby już zażegnany.
mowa o: