Fortepian był dobrą osobą. Siadałem blisko niego; moimi kilkoma palcami przyciskałem wiele jego palców, białych lub czarnych; od razu wychodziły mu kropelki dźwięków; i przeplatając dźwięki i palce, obaj żeśmy smutnieli.
Felsiberto Hernandez „Ciemna jadalnia, balkon i inne niezwykłe opowieści”, Str 217
Ze wszystkich swoich snów najbardziej lubię te, w których błądzę po obcych mieszkaniach. Stare, przestronne, za każdym rogiem kryją niespodziankę. W każdym pokoju maja dużo kurzu i mało światła. Zużyte sprzęty, dawno malowane ściany, niemyte okna, z bluszczem zamiast firanek. Wcale nie mam zamiaru w nich czegoś poprawiać, szukać lub sprzątać. Chodzę po nich powoli, stawiam stopy cicho, lekko szuram po wycieniałym dywanie albo drewnianej podłodze. Patrzę na wzór tapety, sprawdzam jakość leżących na fotelach poduszek. I zawsze jestem zachwycona. Tu mogę pobyć dłużej wzdycham. Po czym sąsiadowi zaczyna płakać dziecko i przeprowadzam się do rzeczywistości w szybszym niż bym chciała tempie.
Ale teraz, w tej właśnie rzeczywistości, spotkałam kogoś, kto wziął mnie za rękę i z powrotem powiódł do tamtych, śnionych miejsc. Najpierw to ja chwyciłam za jego książkę, a on, autor wyraźnie poprosił mnie, żebym pozwoliła poprowadzić się dalej. Oczywiście jak każda kobieta, jak zerkająca w tył żona Lota, jak biegnąca za królikiem Alicja, dałam się namówić na zaglądanie do innych światów. A Felisberto ciągnął mnie, nie stawiającą żadnego oporu, po starych domach, niewietrzonych sypialniach, zaparowanych łazienkach, skrzypiących scenach sal koncertowych. Co chwilę pokazywał z bliska jakiś przedmiot, z którego lekkim ruchem wyciągał opowieść, jak magik chusteczki z kapelusza. Czarował, o tak, robił to chytrze, bez fanfar i sypiących isker. Sprawił, że uwierzyłam, że można pokochać balkon, że czarne koty maja duszę melomana, że opowiadanie nie musi mieć puenty, aby stać się pięknym.
Bo Felisberto tak właśnie pisze, potrafi z każdego grata, nieoświetlonego korytarza, nawet skórki banana, zrobić bohatera opowieści, która burzy zasady gatunku brakiem zwijającego się w morał wątku. Na początku może to sprawiać zawód. Jednak po pewnym czasie czytelnik orientuje się, że chodzi tu o pokazanie tego, co powszednie, w sposób przewrotny, że celem Felisberta nie jest doprowadzanie nas do jakiś wniosków, ale podkręcanie naszego patrzenia na rzeczywistość o kilka stopni bliżej jego niezwykłej wyobraźni, proustowskiej zdolności przeglądania pamięci.
mowa o: