Człowiek, niestety któregoś dnia osiąga wiek, którego nie nazywa jeszcze matuzalemowym, ale gdziekolwiek się znajdzie, zaczyna szukać wspomnień. Co to za wspomnienia? Młodość. Żyłem w miastach wśród arcydzieł, a jednocześnie z napięciem wpatrywałem się w przyszłość. Teraz przystanąłem na moście Świętej Trójcy, i już bez napięcia, za to z prawdziwą ciekawością zapatrzyłem się w przeszłość.
Sandor Marai „W Podróży”, str. 114
Niewiele brakowało, a bym się z tą książką rozminęła. Spakowana do wakacyjnej walizki, nie zachowała się przyzwoicie, jak pozostałe jej towarzyszki. Nie siedziała grzecznie czekając na swoja kolej na nocnym stoliku. Tak to już jest, daj podróżniczce szansę na wędrówkę, a pogoni w świat, nawet jeśli zamiast nóżek ma kartki.
Serio, w momencie gdy chciałam po nią sięgnąć, okazało się, że nie ma jej na miejscu. Po przejrzeniu toreb, walizek, szaf, łóżek i tego, co pod nimi, szuflad, półek i nawet sejfu, przekonałam się, że nie ma jej nigdzie. Przepadła, znikła, odeszła sobie w siną dal, którą kusił pobliski ocean. Doszło do tego, że o jej zaginięciu zostali poinformowani wszyscy, łącznie z kotem bawiącym w pobliskich chaszczach. Mnożyły się teorie na temat przyczyn jej zniknięcia, od podejrzeń porwania przez pokojówkę, po domysły na temat literackich upodobań rzecznego kota. Jako ślady po zaginionej przynoszono mi strzępki wieści lub zakładkę. Wreszcie ostatniego przed wyjazdem dnia, zrezygnowana rzuciłam okiem na co dzień mijaną półkę hotelowych lektur. I co? Siedziała tam sobie jakby nigdy nic, z niewinnym wyrazem okładki, lekko kpiarskim szelestem stron mówiąc, że przecież cały czas tam była. Złapałam ją, ucieszona, że choć będzie na czytanie w drodze powrotnej.
I było to czytanie pełne oczarowania, rozsmakowania w każdym zdaniu, jakie nie przydarzyło mi się podczas poprzednich lektur zabranych na wyjazd. Marai pisze o swoich pobytach w krajach, których już nie ma, Europie Afryce sprzed drugiej wojny światowej. Jest to więc podróż podwójna, w przestrzeni i czasie. Jest to również podróż zachwycająca, przez to w jaki sposób autor daje przyjrzeć się czytelnikowi otaczającemu go światu. Brak tu pompatycznych słów, opisy są bardzo osobiste, refleksyjne, pozwalające na zobaczenie tego, co z reguły umyka przy zwykłej turystycznej wizycie. Czułam się tak, jakby ten trochę smutny Węgier lekko złapał mnie za rękę i szepcząc czasem ironiczne i zawsze błyskotliwe sentencje prowadził mnie po zaułkach miast i dziwnych uliczkach obcych krajów. I muszę przyznać, że byłam tą naszą wspólną wędrówką urzeczona.
mowa o: